Kuchnia z pomysłem

Kuchnia z pomysłem

Kuchnia


Od kiedy pamiętam kuchnia zawsze była centrum wszechświata. Było to pomieszczenie magiczne, gdzie działu się prawdziwe cuda. Jedno z moich najwcześniejszych wspomnień też wiąże się z kuchnią- siedzę przy stole i namiętnie dziabię go czerwonym długopisem, tak, że w politurze powstają dziury. Zresztą jeszcze przez wiele lat rodzice używali tego mebla, więc przez wiele lat mogłam podziwiać swoje dzieło.

W kuchni lepiło się plasteliną, rysowało, malowało farbami, łupało się pestki słonecznika, oglądało się filmy i jadło popcorn. To tutaj siadała mama, żeby zapalić papierosa i napić się kawy. Tutaj też najlepiej się plotkowało dorosłym i grało w karty. A jeśli chodzi o mnie, to właśnie siedząc przy kuchennym stole, całowałam się po raz pierwszy.

Ale kuchnia to nie tylko stół, to przecież też gotowanie. Kochałam pierogi z ziemniakami i kapustą kiszoną albo te z twarogiem (Tu gdzie obecnie mieszkam, na twaróg mówi się biały ser. Przez tyle lat wciąż się nie mogę do tego przyzwyczaić. I mój mały móżdżek, wciąż rozmyśla, czy to aby na pewno jest to samo. ). Uwielbiałam kopytka i leniwe, świąteczny barszcz biały i królika w śmietanie. Pamiętam też zupę mleczną i owocową, bigos, fasolkę po bretońsku, karbowane frytki z patelni, placki ziemniaczane i… Od tego wyliczania aż zrobiłam się głodna.

W dzieciństwie praktycznie nie jadłam mięsa. Zawsze było dla mnie za tłuste. Całe szczęście, że z czasem odkryłam je na nowo i przekonałam się, że może być przepyszne. Pełne smaku, miękkie i soczyste. Teraz, kiedy sama jestem mamą i poznaję świat smaków i aromatów, chciałabym to wszystko przekazać mojemu Robakowi. Chciałabym wprowadzić ją w ten świat przepysznego jedzenia, które każdy ma możliwość wyczarować we własnej kuchni.

Chciałam jeść smacznie, wiec przyszedł w końcu czas, że postanowiłam nauczyć się gotowania. Ale jak zawsze nic nie może być takie proste i oczywiste. Przez długi czas mieszkaliśmy z dziadkami męża i dostęp do kuchni mieliśmy przez mniej więcej dwie godziny dziennie. Nie będę tłumaczyć czemu tak było – to zbyt pojebane. Ale nawet gdy można było gotować, warunki sanitarne do tego nie zachęcały delikatnie mówiąc. Sama się podziwiam za taką determinację. Teraz co prawda mieszkamy już sami, ale na kuchnię trzeba mieć pomysł…

Pomysł


Trzeba mieć pomysł na kuchnię, gdy ma się do dyspozycji pomieszczenie niewiele większe niż schowek na miotły. Wydawało mi się, że ja ten pomysł mam. I częściowo się udało, ale tylko częściowo, bo nasza kuchnia o wymiarach 2,5×1,5m jest głównie jednoosobowa i nie ma szans, żeby wstawić tam jakikolwiek stół.

Trzeba mieć pomysł, jak cokolwiek ugotować, gdy powierzchnia blatu roboczego wynosi jakieś 80cm z czego połowę zajmuje suszarka do naczyń, na której wiecznie schnie jakiś garnek, talerz, czy patelnia. Dodatkowo Mała nie ułatwia i jak na złość postanawia towarzyszyć mi w kuchni od początku do końca przygotowywania posiłku. No więc trzeba mieć pomysł, czym ją zająć, żeby nie stała uczepiona nogawki spodni. Daję jej więc plastikowe miseczki i sadzam w korytarzu, by mogła obserwować, co się dzieje. Pomaga. Na jakieś 10 minut.

Mała koniecznie chce pomagać przy obieraniu kartofli, więc pozwalam jej wyciągać brudne pyrki z koszyka i mi podawać. Oczywiście nikt nie jest w stanie obierać ich tak szybko, jakby życzył sobie tego mój Robak. W efekcie mamy brudną koszulkę i podłogę, a taka zabawa nudzi ją po 2-3 minutach. No to masz, Robaku, obieraj cebulę. Kolejne 2 minuty spokoju. Mamy spokój póki Mała nie postanawia zrobić maratonu po mieszkaniu uciekając z cebulą w rękach.

Po kilku maratonach mamy obrane i pokrojone warzywa, przygotowane mięsko i surówkę. To jest moment, w którym zaczyna się gotowanie. Ale zanim odpalam gaz, muszę zamknąć barierkę, żeby Mała już nie wchodziła do kuchni. Może przesadzam ze względami bezpieczeństwa. Być może jestem przewrażliwiona, biorę to pod uwagę. Jednakże nie chcę ryzykować zdrowiem, czy życiem mojego Robaka. Gdy zapalam gaz lub nastawiam prodiż, ona nie ma wstępu do kuchni. Przynajmniej jeszcze nie teraz. To jej się oczywiście bardzo nie podoba, więc nie omieszka głośno i donośnie dać temu wyraz.

Kartofle gotują się więc w akompaniamencie dźwięków niezadowolenia, żalów i rozczarowania. Pół biedy, że Mała wkrótce znajduje sobie zajęcie i trochę odpuszcza. Przez kolejne 5 minut bawi się drewnianymi klockami, a ja mam spokój.

Doprawiam mięso, właśnie posypuję je lekko chili, gdy słyszę przeraźliwy pisk. Oż cholera, z tą papryką. Lecę sprawdzić, co się stało. Okazuje się, że Robak nie może ściągnąć skarpety ze stopy i stąd ten pisk. Acha. Super. Pomagam jej i kryzys zostaje zażegnany. Wracam do kuchni. Mięso skwierczy i pryska, lekko przywarło do patelni, ale da się to jeszcze uratować.

W tym samym czasie rozpoczyna się kolejna świetna zabawa – wyrzucanie drewnianych klocków przez barierkę i pisk, że nie da się ich z powrotem podnieść. I tak za każdym jednym, jebanym klockiem. Mózg mi paruje, głowa pulsuję, ale spoko. Doprawię surówkę, kartofle skończą się gotować i podajemy pyszny obiadek.

Dzwoni telefon. Mąż jest na parkingu pod blokiem i pyta, czy nie kupić jeszcze czegoś po drodze. Nie, przychodź lepiej do domu i posiedź z Małą. Im szybciej, tym lepiej. Odkładam telefon na parapet i strącam solniczkę prosto do garnka z kartoflami. Cholera jasna.

Kiedy mąż wraca z pracy, dom wygląda jakby w nim wybuchła bomba. Wszędzie walają się zabawki, jest głośno i nerwowo. Ja jestem wykończona tym wszechobecnym chaosem.  Całe szczęście, że mąż potrafi szybko rozładować napięcie kilkoma głupimi żartami. Uff, jakoś udało się uratować ten dzień przed katastrofą. Już wszystko dobrze. Jednak jeszcze dziś nie zwariuję.

Siadamy do stołu. Jest nam wesoło, dopóki nie próbujemy tego, co pierwotnie miało być obiadem. Ziemniaki przesolone, mięso jest tak pikantne, że w ogóle nie da się go zjeść, surówka też jakoś dziwnie smakuje. Katastrofa. Trzeba mieć niezły pomysł, by obrócić wszystko w żart i się nie załamać. Trzeba też mieć pomysł by jednak coś zjeść. Dzień kończymy śmiejąc się z przepysznego obiadu, jaki zaserwowałam – kabanosy z ogórkiem kiszonym. A przysięgam, że naprawdę lubię gotować.

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *