Kupa zdrowia, czyli boćwina po raz drugi

Kupa zdrowia, czyli boćwina po raz drugi

Rzecz działa się pewnej sierpniowej nocy. Nic nie zapowiadało tak dramatycznych i wstrząsających wydarzeń. Do tej pory nie miałam pewności, czy tej historii nie zatrzymać dla siebie. Doszłam jednak do wniosku, że muszę się przełamać, że muszę o tym opowiedzieć, że muszę wszystkich przestrzec.

Zdrowie

Lipiec i sierpień tego roku upłynęły mi wyjątkowo pod znakiem zdrowego odżywiania. Po wielu latach zaniedbań, gorących kubków i chińskich zupek, postanowiłam w końcu wziąć się za siebie i zmienić swoje przyzwyczajenia. Tu można sobie przypomnieć moje rozważania na ten temat. Obiecałam sobie wtedy, że do wszystkiego będę podchodziła z rozwagą i bez pośpiechu, bez przesadzania. Częściowo się udało, ale….

Oczywiście picie wody i gotowanie domowych obiadów mi nie wystarczyło. No jakżeby inaczej. Chciałam jeść super zdrowo. No, ale że do tej pory moja kuchnia już taka super zdrowa nie była, to postanowiłam się dokształcić. Miałam kilka gazet. Ale  nie takich zwykłych. Gazet o ćwiczeniach, zdrowych posiłkach i jeszcze raz o ćwiczeniach, do tego wszystkiego były oczywiście artykuły. Takie wielostronicowe poradniki mówiące ci, co jeść, czego unikać, że do wakacji koniecznie musisz schudnąć 10 kilogramów, a jednocześnie kochać siebie taką, jaka jesteś.

Wyjątkowo często pojawiały się tam przepisy na smoothie. Na kartach kolorowego pisemka owocowo-warzywne koktajle prezentowały się efektownie i smakowicie. Do tego opis pełen pochlebstw i już wyobrażałam sobie feerię smaków rozkosznie rozlewających się na podniebieniu. Słodycz mango, orzeźwiający ogórek, słodka marchewka…

Kupa

3 sierpnia, godzina 20:51. Naprawdę nie wiem, jak do tego doszło. Nie wiem, skąd w mojej głowie zrodził się tak szalony pomysł. Nie wiem, czy to było jakieś zaćmienie umysłu, chwilowa niepoczytalność, rozdwojenie osobowości, czy może jakiś kosmita sterował moim ciałem. Nie ważne. Ważne, że się stało i się nie odstanie.

Zainspirowana kolorowymi koktajlami warzywnymi, postanowiłam spróbować. I ta część wydaje się być jeszcze spoko. Ale, kurde, czemu postanowiłam zrobić to za pomocą wyciskarki do warzyw? Mój umysł jest czasem dla mnie samej prawdziwą zagadką.

No to wytargałam na korytarz stół, ławkę, wyciskarkę, dzbanki, dzbaneczki, szklanki, łyżki,w skrócie cały majdan. Czemu na korytarz? A no temu, że w naszym domku na wsi, ściana między kuchnią, a pokojem jest tak cienka, że na pewno obudziłabym Robaka. No to jestem na korytarzu i zaczynam też znosić składniki. W międzyczasie wpadam na pomysł, żeby robić zdjęcia w trakcie tego karkołomnego przedsięwzięcia. Więc z góry ostrzegam, jakość marna, ale ten horror da się zobaczyć. Zdjęcia nie dla wrażliwych.

Wyznanie

Kiedy myślę sobie, co wtedy uczyniłam, mam dreszcze na karku. Żałuję i jestem pewna, że więcej tego nie zrobię. Ale czasu nie da się cofnąć… Odebrałam wtedy niewinne życie. Chcę się dziś przyznać: WRZUCIŁAM BURAKA LIŚCIOWEGO DO WYCISKARKI. Nie wiem, czemu to zrobiłam, nie wiem skąd mi to przyszło do głowy, ale to zrobiłam. Wrzuciłam tą biedna roślinkę do potężnej maszyny i patrzyłam, jak uchodzi z niej życie, a wraz z nim wszystko, co cenne i wartościowe. A przecież ta biedna roślina miała dom, rodzinę, miała marzenia. Z chorą przyjemnością patrzyłam jak w szklance zbiera się zielona posoka. Chciałam mieć ten przepełniony życiem płyn tylko dla siebie.

 

Biorę upragnioną zdobycz w dłonie. Obracam szklankę i podziwiam prawdziwą głębię koloru. Spragniona zdrowia i witalności sięgam ustami po ten życiodajny płyn. Biorę pierwszy łyk. Puls przyspiesza, serce kołacze, powieki same się zaciskają. W mojej głowie rodzi się tylko jedno pytanie: „Co to, k**** ma być?!”

Tak właśnie wyobrażenia zderzają się z rzeczywistością. A kraksa ta była wyjątkowo potężna, strefa zgniotu niemal 100%. Pewności nie mam, ale mam wrażenie, że tak właśnie musi smakować czysty chlorofil. Do dziś mam koszmary na ten temat. Czułam się, jakbym władowała sobie do gęby kilo trawy i zagryzała mleczem i koniczyną.  No ewentualnie jakbym wciągnęła właśnie wiadro glutów przedwiecznego Cthulhu. Także ten, nie polecam…

Dalsze badania

Nie poprzestałam jednak na eksperymentach. Tutaj efekty nie były jednak tak spektakularne, jak w przypadku boćwiny. Wycisnęłam też sok z surowego buraka ćwikłowego, ogórka, kiwi, gruszki i jabłka. Wyjątkowo pozytywnie zaskoczył mnie smak soku z buraka. Wciąż nieco dziwny, lekko słodki. Zdecydowanie mogłabym to powtórzyć przy odpowiednich dodatkach. Reszta smakowała raczej przewidywalnie.

Tu historia powinna się skończyć, ale nie. Oczywiście mój mały chory móżdżek wymyślił sobie, że doskonałym pomysłem będzie wymieszanie wszystkiego razem . Zielony glut na szczęście został dodany w małej ilości. Znowu nie wiem, zaćmienie umysłu czy co, pozwoliło mi pomyśleć, że jak się wymiesza wszystkie smaki, to one się na pewno zbalansują. Nie wiem, skąd ten idiotyczny pomysł, ale przyszedł i trzeba było się nim zająć.

Wszystko razem wymieszane. Próbuję i nawet całkiem to nieźle wyszło. Wypijam pół szklanki i stwierdzam, że jednak to nie dla mnie. Mi smakowało średnio, mojemu małżonkowi dużo bardziej. Wypił wszystko i stwierdził, że możemy to robić częściej. Swoją drogą chyba wtedy oboje byliśmy nieprzytomni – ja, że na to wpadłam, on, że mi na to pozwolił. Nie mam pojęcia, jak dwoje dorosłych ludzi mogło doprowadzić do zrobienia i wypicia tych koktajli. Że też żadnemu z nas nie przyszło do głowy, żeby się nad tym choć przez chwilę zastanowić….

Wnioski

Położyliśmy się wtedy spać w przeświadczeniu, że zrobiliśmy coś dobrego dla zdrowia. Szkoda tylko, że już pół godziny później, zdrowie postanowiło jednak opuścić nasze organizmy. I tak opuszczało, którędy mogło prawie do samego rana.

Podsumowując nie polecam popadania w skrajności, robienia pewnych rzeczy na siłę i udawania kogoś, kim się nie jest, nawet przed samym sobą. Nie polecam też soku z boćwiny. Fuj.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *