Czas macierzyństwa

Czas macierzyństwa

Zwykle sobie śmieszkuję. Żartuję sobie z samej siebie. Dziś będzie jednak inaczej, bardziej serio. Trochę się pozwierzam – i mam nadzieję, że komuś to pomoże. Dziś pozastanawiamy się, co macierzyństwo ma wspólnego z czasem.

Macierzyństwo

Bardzo dawno temu, nie sądziłam, że będę miała męża. Potem nie myślałam, że będę chciała mieć dzieci. Ale stało się. Pewnego dnia poczułam potrzebę powiększenia naszej rodzinki. Bardzo tego chciałam i byłam na to gotowa.

Kiedy chodziłam z Robakiem w ciąży, bardzo lubiłam swój odmienny stan. Cały czas miałam dobry humor, mnóstwo siły i podobałam się sobie. Chciałam być świadoma tego, co dzieje się ze mną i z moim ciałem, więc dużo czytałam.

Czytałam o samej ciąży, o porodzie, a wreszcie o samym dziecku. Brałam też udział w zajęciach w szkole rodzenia. Na porodówkę szłam zupełnie bez stresu. Nie bałam się, bo do macierzyństwa przygotowałam się najlepiej, jak się dało. Przynajmniej w teorii.

No właśnie, w teorii. Pamiętam, kiedy przywieźliśmy Robaka ze szpitala do domu. Postawiliśmy nosidełko z tak cenną zawartością w pokoju i patrzyliśmy na siebie przerażeni, nie wiedząc, co dalej. Przerażenie trwało tylko ułamek sekundy, ale jednak było.

O dzieciach wiedziałam sporo – jak trzymać, jak przewijać, jak karmić i ubierać. I robiłam to wszystko, najlepiej, jak umiałam. Do tego prałam, sprzątałam, gotowałam. Dawałam z siebie wszystko. Szkoda tylko, że w tym wszystkim zapomniałam o samej sobie.

Z pierwszych miesięcy macierzyństwa, pamiętam głównie poczucie samotności i braku wolności. Wcześniej mogłam wychodzić z domu, kiedy tylko miałam ochotę. Teraz wychodziłam tylko na spacer z dzieckiem. Wcześniej miałam, o czym rozmawiać z ludźmi. Teraz miałam w głowie, jedną wielką papkę. Wcześniej mogłam się wyspać. Teraz nie było takiej opcji. Wcześniej mogłam chociaż wziąć prysznic w spokoju. Teraz, gdy tylko wchodziłam do kabiny, rozlegał się donośny płacz. Czułam się zamknięta we własnym domu. Zaczęły nawet śnic mi się koszmary, że moje życie już zawsze będzie tak wyglądało, że zawsze moja rola będzie się sprowadzać do dbania o dziecko i dom.

Nie miałam już czasu na czytanie książek. Przestałam słuchać muzyki. Zasypiałam wieczorem na filmie. Zapomniałam o swoim hobby – nie brałam się za decoupage, nie malowałam, nie rysowałam. Chodziłam za to z tłustymi włosami, w wyciągniętym podkoszulku. Nie zostało we mnie nic z dawnej mnie. Przecież na nic nie miałam czasu.

Czas

Teraz myślą sobie, że nie miałam czasu na własne życzenie. Starałam się udowodnić, nie wiem komu, że świetnie sobie dam sama ze wszystkim radę, że nie potrzebuję pomocy. Chociaż prawdę powiedziawszy, marzył mi się spokojny prysznic albo kilka dodatkowych godzin snu.

A mąż? Mąż robił, co mógł, ale nie dawałam sobie pomóc. Postanowiłam być we wszystkim perfekcyjna, bez czyjejkolwiek pomocy.

W tym dziwnym stanie ciągłego napięcia i ciągłego braku czasu, wytrzymałam osiem miesięcy. A potem coś pękło. Pokłóciliśmy się, pamiętam, bo to była nasza druga poważna kłótnia. Zaczęliśmy obwiniać siebie nawzajem o jakieś pierdoły. Nawet nie pamiętam, o co dokładnie chodziło. Stres i zmęczenie jednak robią swoje. Zaczęliśmy na siebie krzyczeć, a wtedy nasz Robak wygiął usteczka w podkówkę i zaczął płakać. A my wiedzieliśmy, że dłużej już tak nie pociągniemy.

To był punkt zwrotny, który pozwolił mi przejrzeć na oczy. Bo tak naprawdę nie musiałam przecież odkurzać trzy razy dziennie, ani robić obiadu z dwóch dań. Sama sobie dokładałam pracy. Teraz nie wiem, po co.

Przestałam udawać terminatora. Zamiast szorować łazienkę, kiedy mała spała, zaczęłam kłaść się na drzemką razem z nią. Kiedy mąż wracał z pracy, ja wychodziłam na drobne zakupy spożywcze, albo do drogerii. Czasem zdarzało się też wyjście do fryzjera. Te wszystkie rzeczy, o których piszę, dla wielu kobiet są pewnie oczywiste. Dla mnie było to jednak wielkie odkrycie. Na nowo zaczynałam odzyskiwać siebie.

W tym moim dochodzeniu do siebie, pomogły mi jeszcze dwie rzeczy. Pierwsza z nich to porządny biustonosz! Nagle okazało się, że nie mam ani jednego stanika, który by naprawdę pasował i był wygodny. Chodziłam więc w stanikach-topach, a biust opierał się majestatycznie na brzuchu. Jak ja się cieszę, że trafiłam wtedy do brafiterki! Czułam się młodsza, ładniejsza i jakby wróciło trochę mojej dawnej pewności siebie. Częściej też starałam się wygospodarować chwile dla siebie.

Pomogło mi też odnalezienie hobby, w którym mogłabym się spełniać. Czymś takim okazało się szycie. Z jednej strony robiłam coś dla siebie, rozwijałam się, a z drugiej, powstawały maskotki, kocyki i ubranka, które potem dostawał Robaczek. Nie miałam więc wyrzutów sumienia, że robię coś tylko dla siebie.

Jak jest dziś?

A dziś? Dziś myślę, że wszystkie te moje wyrzuty sumienia były niepotrzebne. Odrobina czasu dla siebie pozwala odpocząć i nabrać dystansu. Odnaleźć spokój. Dziś większość czasu i tak poświęcam Robakowi, ale nie zapominam już o sobie. Nie jestem już więźniem we własnym domu. Niedługo kończę kurs szycia i cieszę się każdą kolejną torebką, którą uda mi się stworzyć. Wciąż zdarza się, że brakuje mi czasu. Doba ma tylko 24 godziny i nie da się w nią upchnąć wszystkiego. Chociaż to nie znaczy, że nie będę próbować.

Piszę, o tym wszystkim, żeby nikt więcej nie popełnił moich błędów. Łatwo jest w natłoku obowiązków zapomnieć o sobie. A nie można być szczęśliwym, zapominając o swoim ja. Nie jest łatwo w ciągu dnia wygospodarować chwilę dla siebie, ale naprawdę warto. Odrobina odpoczynku, małe przyjemności, pozwalają zupełnie zmienić nastawienie do świata, być cierpliwszym, bardziej wyrozumiałym i zwyczajnie milszym dla siebie i swojego otoczenia.

Majowywiatr.pl - logo

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *