Dom z historią

Dom z historią

Dom

 

Chcemy kupić dom. Ot, takie marzenie. Oboje mieszkaliśmy w domach, gdzie było trochę miejsca, więc nic dziwnego, że tęsknimy za przestrzenią. Chcemy przeprowadzić się na wieś. Więcej miejsca, więcej ciszy i spokoju, więcej kontaktu z naturą. Mniej pośpiechu, samochodów i przede wszystkim ludzi. No i może to szalone, ale miło byłoby by zjeść jajko od własnej kury. Tyle w teorii.

A w praktyce… Ostatnie pół roku przeglądamy różne oferty w internecie, ale do tej pory oglądaliśmy tylko jedno miejsce, które i tak postanowiliśmy odpuścić. Dopiero po tym zdecydowaliśmy zapytać o pożyczkę, bo sami w życiu nie uzbieralibyśmy takiej kasy. Ale do rzeczy. W pewnej wiosce, ktoś na płocie powiesił baner z napisem „sprzedam”. Mąż zadzwonił i umówił nas na oglądanie domu.

Przez telefon, sprzedający nie podał ceny, więc raczej było jasne, że nie będzie nas na to stać. Wahaliśmy się, czy w ogóle jechać oglądać dom. Stwierdziłam jednak, że skoro już jesteśmy umówieni to nie wypada tak w ostatniej chwili odwoływać spotkania.

Dojechaliśmy. Wysiadamy. I już na wstępie mój mózg wypowiada mimochodem wow. Wita nas miły, elegancko ubrany starszy Pan. Oprowadza nas po posiadłości i opowiada o działce i domu.

Działka jest naprawdę duża – ma ponad 5000 m2. Zadbana, ogrodzona, trawka skoszona. Posadzone jakieś drzewka, winogronka, dalej kawałek lasu i dzikiej łąki. Wow. Przed domem mały ganek, z którego wchodzimy do środka. Witam nas żona właściciela i duży, przestronny hol. Po lewej salon łączony z kuchnią, a tam duży nowiutki piec kaflowy. Po prawej dwa spore pokoje. Było jeszcze wyjście na zewnątrz, duża łazienka (być może dla kogoś jest to normalny rozmiar. Dla mnie była wielka, biorąc pod uwagę, że nasz salon jest od niej połowę większy.) i połączona z nią kotłownia, która również miała oddzielne wejście z podwórka. Oczami wyobraźni oboje widzieliśmy już w tamtym miejscu warsztat. A było jeszcze piętro. Tam jeden duży pokój i jeden gigantyczny, schowek i mniejsza łazienka, która i tak jest większa niż nasza obecna. Wszystko wykończone w jasnym, prostym, pięknym drewnie. W skrócie 200m2 szczęścia i piękna.

Tak jak się spodziewaliśmy było to piękno, na które nie było nas stać. Starszy Pan zaproponował bardzo rozsądną cenę za to wszystko, mieliśmy jednak połowę tego, wiec nawet nie złożyliśmy oferty.

 

Historia

 

Wracamy. Samochód pokonuje gładko kolejne zakręty. Na zewnątrz leje deszcz i w zasadzie wewnątrz trochę też. Płaczę. W zasadzie ryczę jak bóbr i do tego się zapowietrzam. Jasne, jest mi żal, że to nie będzie nasz dom, ale na to byłam przygotowana. Nie dlatego płaczę. Wzruszyłam się. Zmarnuje się tyle piękna.

To wszystko dlatego, że to byli tacy mili ludzie. A przynajmniej ja byłam i nadal jestem o tym przekonana. Starszy Pan taki elegancki i kulturalny, opowiadał, jak kocha przyrodę, jak specjalnie nie kosi końca działki, bo mieszkają na niej zające i jak zaczął interesować się ornitologią. Pani, otulona w mięciutki koc, od razu zaproponowała coś ciepłego do picia. Oboje przywitali się najpierw z naszą Małą, nie z nami i to też mnie ujęło.

Opowiadając o domu, opowiadali nam jednocześnie o sobie. Ludzie często nie zdają sobie sprawy, ile można wyczytać między słowami, ze spojrzeń, uśmiechów i drobnych gestów.

Państwo pochodzili z drugiego końca Polski i mieszkali tam przez zimne miesiące. Gdy tylko przychodziła wiosna i zaczynało się robić ciepło, pakowali torby w samochód i przyjeżdżali tutaj. W zasadzie to takie ciągłe życie na walizkach, które im jednak nie przeszkadzało. Ta przestrzeń i spokój wszystko im wynagradzała.

Domek był zadbany, a każdy szczegół był dopieszczony i przemyślany. Oboje uśmiechali się, kiedy wspominali remont belek stropowych, czy stawianie pieca. Na ścianach wiszą piękne obrazy – martwe natury, krajobrazy i portrety. Okazuje się, że to Pani jest ich autorem. Mówi nam o tym Pan, kiedy oprowadza nas po piętrze, tak by małżonka nie słyszała, „bo wiedzą Państwo, ona jest taka skromna, a mąż jest od tego, żeby chwalić żonę”. Zresztą na górze stoi sztaluga, leżą niedokończone szkice i słoiki pełne pędzli. Oboje chętnie opowiadają o dzieciach i wnukach, które ich odwiedzają, gdy tylko zaczynają się wakacje. Pan obejmuje z czułością Panią, kiedy podsumowują, że to takie ich wymarzone miejsca na ziemi.

Zanim zaczynamy rozmawiać o cenie, już wiemy z mężem, ze nie będzie nas na to stać. Krótka rozmowa z właścicielem tylko potwierdza nasza przypuszczenia. Podczas, gdy Panowie kontynuują dyskusję, Pani mówi do mnie cichutko, że szkoda jej sprzedawać to wszystko, ale nie mają wyjścia. Jej mąż ma 75 lat i w tym roku wykryto u niego nowotwór. Leczenie jest kosztowne, a nie ma zbyt wielu szans na wyzdrowienie, więc chcą wrócić do miasta, żeby mieć przy sobie rodzinę w tych trudnych chwilach.

I właśnie dlatego płaczę. Jest mi tak strasznie, kurewsko żal, że muszą sprzedać swój prywatny raj, żeby walczyć z chorobą. To głupie, bo wcale ich nie znam i nie powinno mnie to w ogóle obchodzić, ale płaczę na myśl o tym, że ten Pan niedługo umrze.

Chodzi o to, że muszą się pozbyć czegoś, co naprawdę kochają, że Pani nie będzie już malowała tam obrazów, że zostanie sama. Skończy się ich miłość, którą widać na pierwszy rzut oka. Chciałabym, żebyśmy się z mężem tak kochali, będąc w ich wieku. Wnuki nie będą miały dziadka. Nie będą też mogły wrócić w przyszłości w to miejsce, skoro wszystko idzie na sprzedaż. A wszystko przez chorobę. Wiem, że to dziecinne, ale to niesprawiedliwe, że dobrzy ludzie chorują na nowotwory. To nie jest łatwa i piękna śmierć.

Mąż w końcu nie wytrzymał i pyta:
– No i czego ty tak ryczysz?
– No bo zmarnuje się tyle piękna. I taki ładny dom i taka miłość. I tak mi żal… Gdybym miała kasę, to bym od nich kupiła dom i pozwoliła im mieszkać do śmierci.
– Bo ty dobry człowiek jesteś.
Tu przyszła do mnie refleksja. Wzięłam głęboki wdech i trochę się uspokoiłam.
– Może i dobry, ale przeważnie złośliwy.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *