Fit Pączek

Fit Pączek

Dziś zdradzę Wam jedyny w swoim rodzaju przepis na Fit Pączka. Gdybyście mieli wątpliwości – Pączek to oczywiście ja. A teraz przepis – no, więc bierzesz Pączka i każesz mu maszerować na siłownię. Chcesz wiedzieć, co było dalej?

Pączek na siłowni?

Jak już wcześniej wspominałam (o tutaj), wiosna przywitała nas zapachem spalin, zmęczeniem i ogólnym zniechęceniem. Ponoć w tym stanie nieocenione są endorfiny. Zwykle w takich sytuacjach poprawiam sobie humor jedzeniem. Problem w tym, że tym razem ta strategia zupełnie nie zadziałała i trzeba było podjąć jakieś zdecydowane kroki. Traf chciał, że mąż wymyślił siłownię.

Co dzień przejeżdżał obok siłowni, która na wielkim banerze reklamowała się, jako miejsce rodzinne i „klub kwadransowych grubasów”. O, grubasy, to coś dla nas. Czuliśmy się oboje gotowi na zmiany. Oboje baliśmy się jednak, że gdy tylko przekroczymy próg, okaże się, że na sali treningowej są sami szczupli i młodzi albo typowe koksy. Jednym słowem już na starcie porażka, bo wstyd się rozebrać.

Zanim tam poszliśmy, weszliśmy na ich stronę internetową. Zbadaliśmy grafik i ceny. Potem udaliśmy się na ekspedycję zwiadowczą. Wiecie, obserwacja zwierzyny w naturalnym środowisku i te sprawy.

Byliśmy pozytywnie zaskoczeni. Przede wszystkim kameralność – dwóch introwertyków, jak my, raczej nie przepada za tłumami. Pogadaliśmy z babeczką na recepcji, dowiedzieliśmy się, że jest tam tez kącik dla dzieci i wyszliśmy w karnetem w łapce.

Zabij Grubasa

Wybraliśmy zajęcia o nazwie „Zabij grubasa”. Swoją drogą urocza nazwa. Zajęcia te byłe rekomendowane dla leni kanapowych, które postanowiły jednak się ruszyć sprzed telewizora i zrobić coś ze swoim życiem. Trafione w punkt,  w sam raz dla nas. Przebrani, rozgrzewaliśmy się, czytając jednocześnie motywujące hasełka zawieszone na ścianach. Przed salą zbierał się mini tłumek, aż wybiła godzina zero.

Rozpoczęły się nasze pierwsze zajęcia. Na salę wkroczył trener Maciek. Mega pozytywny człowiek, z energią, jakiej szczerze mu zazdroszczę. Zaczęliśmy od marszu. Pot już cieknie z czoła. Puls przyspiesza. Serce wali jak młot. Patrzę na zegarek, a tam jeszcze dziesięć minut nie minęło! Skandal jakiś!

Powtarza sobie, że przecież jestem tu, bo brakuje mi kondycji, a sama na mnie z nieba nie spłynie. Zaciskam zęby i ćwiczę dalej. Miła Pani z tyłu, pociesza, że też miała ciężkie początki. Średnio mnie to pociesza i średnio mogę cóż odpowiedzieć, bo przez zadyszkę raczej średnio mogę mówić. Kiwam tylko głową. Połowa zajęć za mną…

Łapią mnie skurcze mięśni, nie mam czym oddychać. W myślach przeklinam ten poroniony pomysł, żeby w ogóle tu przychodzić. Źle mi było na tej kanapie? W tym momencie jestem bardzo gniewnym człowiekiem, który bardzo dużo przeklina. Ale nie na głos, bo wciąż nie mogę złapać oddechu.

A ten, co znowu? Przed chwilą był rowerek, teraz unoszenie nóg nad głowę. Kurde, ja wiem, że zabij grubasa i te sprawy, ale myślałam, że to tylko taka przenośnia. A tu wygląda na to, że tak na amen, że trumna i nogami do przodu z tej sali mnie wyniosą. Wreszcie koniec. Wychodząc z budynku, tak drżą mi uda, że ledwo idę po schodach.

Następny dzień to jeszcze większy koszmar niż to, co przeżyłam na siłowni. Boli mnie każdy mięsień. Dosłownie każdy. Żałuję, że nie zeszłam jednak na tej sali. Zakwasy miałam przez tydzień.

Fit Pączek?

Mimo wszystko poszłam na kolejne zajęcia. A potem jeszcze na kolejne. O dziwo, rzeczywiście przybyło mi energii, chęci do działania i entuzjazmu. Stałam się bardziej radosna. Zajęcia też mnie już tak nie przerażały. Fit Pączek to dopiero coś. Chodziliśmy tam prawie dwa miesiące. Dlaczego tylko tyle?

Niestety, kiedy wreszcie zaczęłam czerpać z ruchu prawdziwą satysfakcję, stawy odmówiły posłuszeństwa. Wróciły bóle w kolanach, które męczą mnie już niemal od dekady. W międzyczasie wygrałam w konkursie godzinę treningu personalnego.

Miałam trochę dylemat, iść czy nie iść. Bałam się, że moje stawy nie pozwolą mi na jakiekolwiek ćwiczenia. Poprosiłam więc o przeprowadzenie treningu, który uwzględniał by te moje nieszczęsne kolana.

Trener Łukasz, był bardzo profesjonalny. Krok po kroku pokazał mi, w jaki sposób powinnam ćwiczyć, by nie obciążać stawów. Okazało się, że od zawsze źle się do tego zabierałam! Wcześniej bałam się korzystać z tych wszystkich maszyn ustawionych na siłowni. Nigdy nie wiedziałam, jak powinnam z nich korzystać. Teraz się to zmieniło. I co się okazało? Po godzinie ćwiczeń, rzeczywiście nie bolało mnie kolano. Czułam się zmęczona, następnego dnia, czułam, że mam mięśnie, ale wciąż mogłam się poruszać.

Przyznam szczerze, że nigdy nie doceniałam instruktarzu na siłowni. Przecież wszystko jest napisane na samych maszynach. Trzeba się tylko odważyć, by podejść, przeczytać, a potem zacząć ćwiczyć. Gdybym teraz miała jeszcze raz zaczynać ćwiczenia na siłowni, na pewno skorzystałabym z takiego instruktarzu czy z opieki trenera. Miła atmosfera i pewność, że w końcu nie zrobisz sobie krzywdy! To dopiero czad!

Jak być Fit Pączkiem?

Niestety, ja sobie krzywdę zrobiłam już wcześniej. Dostałam chwilowo bana na ćwiczenia od lekarza. Do tego garść tabletek i skierowanie do specjalisty. Pączek chwilowo wrócił na kanapę. Całe szczęście, że teraz jest już znowu dobrze z kolanami.

Nic mnie już nie boli i Pączek znowu myśli, jak być znowu Fit Pączkiem. Chwilowo pozostanie mi chyba ruch, który nie będzie za bardzo obciążał stawów. Co do samej siłowni… Chociaż zastanawiam się, czy taka zorganizowana forma ruchu, jest dla mnie odpowiednia, to każdemu polecę siłownię, na którą trafiłam. Za podejście, za atmosferę, za kameralność. Niektórzy lubią chodzić na siłownię, ja musze chyba jeszcze trochę poszukać swojej drogi, jak być Fit Pączkiem.

 

Majowywiatr.pl - odwiedź koniecznie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *