Kiełbasa i emocje – co mają ze sobą wspólnego?

Kiełbasa i emocje – co mają ze sobą wspólnego?

Uwaga, będzie obrzydliwie, ale z morałem. Kiełbasa i emocje – czy mają ze sobą coś wspólnego? Na koniec tej historii przekonasz się, że mogą mieć bardzo wiele.

Miłe początki

Pojechaliśmy na wioskę, żeby pooddychać trochę świeżym powietrzem, spędzić czas na zewnątrz i zrobić ognisko. Spakowałam, co trzeba i ruszyliśmy w drogę. 

Na miejscu ogień już wesoło tańczył, kiedy zobaczyłam, że biała kiełbasa, którą też zapakowałam, jest już wątpliwej świeżości. Ot, termin ważności minął jej dwa dni temu. No ale myślę sobie, że trzeba ją otworzyć i organoleptycznie sprawdzić, w jakim jest stanie i czy się w ogóle do czegoś nadaje. Czasem produkty spożywcze nawet po terminie, nadają się do spożycia. Poza tym mamy też kiełbaskę, która jak najbardziej jest w porządku, więc w razie czego z głodu nie umrzemy. Tyle w teorii. Zaczęłam więc badać białą wątpliwej jakości.

Najpierw delikatnie zajęłam się opakowaniem. Na pierwszy rzut oka, wydawało się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Stoję, obracam pęto w rękach i obwąchuję je z każdej strony. Test zapachu zaliczony. Faktura flaka też była bez zarzutu. No piękna pałka po prostu. Ale, że z natury jestem raczej podejrzliwa to wciąż do końca jej nie ufam. 

-Tą damy na ruszt, na próbę – tłumaczę mężowi. – Jak się upiecze, to ocenimy, czy jest w porządku. Dwa dni temu minął jej termin ważności, więc jej nie ufam. 

Tak też zrobiliśmy. 

Kopaliśmy trochę piłkę, zaglądaliśmy w różne kąty działki i cierpliwie czekaliśmy na posiłek. Mąż nałożył wszystkim po kawałku tej dobrej kiełbasy. Hania wolała naleśniki, więc jej je podałam. Henio jadł, ale nie mógł w miejscu usiedzieć, bo tego dnia był bardzo zajętym człowiekiem, który miał do zrobienia milion rzeczy i każda z nich była aktualnie ważniejsza niż posiłek. Więc między podawaniem naleśników, wody, banana i setnym posadzeniu Hania na krześle, nawet nie zauważyłam, kiedy mąż wziął się też za białą kiełbasę. 

-Barszo dobra ta biała – mówi mi przeżuwając jeszcze ostatni kęs. – Też mam Ci usmażyć?

No jakże mogę ja odmówić tej białej, skoro ona taka dobra i smaczna, hm?

Kiełbasa i emocje

Dzieci zajęte były kopaniem rękami w ziemi albo zabieraniem sobie piłki, kiedy i wreszcie ja doczekałam się swojej usmażonej nad ogniem białej. No chodź do mnie moja śliczna, myślę sobie. Odkrajam kawałek, biorę do ust, spodziewając się eksplozji smaków i rozglądam się, czy dzieci nie widzą, jak mama kiełbasą pluje, bo to jednak niewychowawczo takich rzeczy uczuć. Oj była eksplozja, ale zupełnie nie taka, jakiej się spodziewałam! 

-Jak Ty mogłeś to zjeść?- pytam zdziwiona męża.

-No dobre, przecież było.

-To może Twoja dobra była, moja jest zepsuta. No sam spróbuj.

-No to dawaj – odpowiada i bierze kęs do ust. 

Widzę, jak rozszerzają mu się źrenice i robi dokładnie to, co ja – patrzy, czy dzieci nie patrzą, a potem pluje. 

-Jak Ty mogłeś to jeść? – pytam mega zdziwiona, że nic wcześniej nie poczuł.

-Z ostrym sosem było ok – tłumaczy mi małżonek.

Wybucham śmiechem. Absurdalność tej sytuacji powala mnie na kolana. I kiedy już udaje mi się złapać oddech mówię mu:

-A Ty przecież całą ją zjadłeś… Ciekawe, czy teraz rozsadzi Ci brzuch od tej kiełbasy czy od ostrego sosu…

Wydaje się jednak, że wszystko jest ok i że nic nie zaszkodziło mężowi. Wracamy do domu, kiedy jego brzuch zaczyna wydawać podejrzane odgłosy. A jednak! Brrrrrrr… – oznajmia brzuch, kiedy samochód podskakuje na wybojach. Przyglądam się mężowi, ale udaje mu się zachować kamienną twarz. 

Powaga na twarzy mojego męża była wprost proporcjonalna do fatalnej jakości powietrza, które pogarszało się z minuty na minutę. No gaz musztardowy to przy tym był pikuś. 

Całe szczęście, że zbliżaliśmy się już do miejsca docelowego, bo zwykle spokojny styl prowadzenia samochodu przez męża, teraz stawał się coraz bardziej jakby… porywczy? chaotyczny? dynamiczny? 

I całe szczęście, że pod koniec mało już było czerwonych świateł, bo mąż na twarzy najpierw zbladł, potem zzieleniał i wydawało się, że jeszcze trochę i zrobiłby się całkiem fioletowy. 

Kiedy zaparkowaliśmy, mąż rzucił mi tylko:

-Weź dzieci, po resztę przyjdę później. 

I TYLE GO WIDZIELIŚMY. 

Od dzisiaj już wiem, co jest w stanie skłonić mojego męża do biegania.

Obiecany morał

I teraz na koniec obiecany morał. Albo nawet dwa, bo coś mi właśnie do głowy przyszło. A więc morał numer jeden: Jak kiełbasa jest zepsuta, to jest zepsuta i żaden ostry sos tego nie zmieni.

Morał numer dwa – tak samo jest z emocjami. Możemy je maskować, udawać, że ich nie ma. Śmiać się, kiedy tak naprawdę umieramy z rozpaczy. Udawać, że nic nas to nie obchodzi. Ale tak naprawdę, wszyscy jesteśmy ludźmi i czujemy setki różnych rzeczy, każdego dnia. Te emocje tam są, nawet jeśli udajemy, że jest inaczej. Więc kiełbasa i emocje mają ze sobą coś wspólnego.

MajowyWiatr.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *