Krok po kroku do celu, czyli czas na zmiany

Krok po kroku do celu, czyli czas na zmiany

Pamiętasz, jak w marcu postanowiłam zacząć się ruszać i wyszłam na rower? A pamiętasz, jak spalił się telewizor, kiedy już zaczynałam ćwiczyć? Stwierdziłam wtedy, że chyba już zawsze będę gruba.  Wszystko byłoby w porządku, gdyby mi ten stan całkowicie odpowiadał, a jest troszkę inaczej. Przyszedł w końcu czas na zmiany. Dziś będzie długo.

 

Krok po kroku

Zawsze wydawało mi się, że rozpoczęcie nowego zdrowszego życia ma jakąś konkretną datę w kalendarzu. No wiesz, wstajesz i postanawiasz sobie, że od dziś tylko sałata, żadnych frytek, a potem zakładasz adidasy i zaczynasz trenować do maratonu, który ma się odbyć za tydzień. Sorry, ale to jedna wielka ściema.

Twoje ulubione danie to hamburger z frytkami? Albo placki ziemniaczane? Spoko, moje też J Ale ja nie liczę, że nagle zacznę się żywić samymi warzywami.  Kochając gotowanie i jedzenie, nie da się z niego całkowicie zrezygnować.  To część życia, której nie można się ot tak pozbyć.

Zważyłam się na początku lipca. Waga pokazała 82 kg. Dla jednych dużo, dla niektórych to może być marzenie. Mnie trochę to przeraża. Obliczyłam swoje BMI i wynikało z niego, że stoję na cienkiej granicy między nadwagą a otyłością. Żarty się więc skończyły. Póki mieściłam się w skali nadwagi, jakoś nie robiło mi to problemu, to przecież tylko kilka kilogramów za dużo. Teraz sprawa się zmieniła. Mam przed sobą otwartą drogę do otyłości, która wiąże się z poważnymi komplikacjami zdrowotnymi i z wieloma ograniczeniami. Już czas zawrócić z tej drogi zanim będzie za późno.

Oczywiście łatwiej powiedzieć niż zrobić. Pomyślałam, że tym razem zdam się na specjalistów i zapisałam się na siłownię. Wybrałam zajęcia o nazwie „zdrowy kręgosłup”.  W sumie były nawet całkiem spoko, mimo, że czasem było mi ciężko. Chciałam przetestować, które zajęcia będą mi najbardziej odpowiadały, więc następnym razem poszłam na pilates. Dobry Boże… Co to było? Czułam się jak kiepskie skrzyżowanie spidermana z kobietą gumą. Bardzo grubą kobietą gumą, której bardzo przeszkadzał brzuch przy ćwiczeniach. Nie byłam w stanie złapać oddechu i sapałam tak, że nie byłam w stanie usłyszeć, co mówi instruktorka. Po prostu naśladowałam inne ćwiczące. Dowiedziałam się za to, że mam w swoim ciele mięśnie, o których nie miałam pojęcia. Szczególnie dotkliwie przekonałam się o tym kolejnego dnia i jeszcze kolejnego…

W międzyczasie byłam na konsultacji u dietetyka. Jedna wizyta miesięcznie była zapewniona razem z karnetem na siłownię. Stwierdziłam, a raz kozie wio, spróbuję. Liczyłam na to, że trochę mnie Pani Dietetyk wyedukuje, powie czego unikać, co jeść, kiedy i w jakich ilościach. Nic z tego. Ważenie z analizą składu ciała i krótkie omówienie wyników – to wszystko na co mogłam liczyć. Ale zanim do tego doszło, zostałam poinformowana, że Pani Dietetyk układa dietę dla konkretnej osoby i bach, taki jest cennik za tą usługę. O ja naiwna… No, cóż przynajmniej dowiedziałam się, że za dużo ważę, że przyjmuję za mało płynów i mój wiek metaboliczny jest dużo większy niż powinien. Powiedz mi coś, czego nie wiem geniuszu…

Potem wyjechaliśmy na tydzień do domku na wsi. Na siłownię miałam dojeżdżać swoim autkiem. No to biorę mojego Posejdona i ruszam w trasę. Jestem gdzieś w połowie drogi, przede mną jeszcze jakieś 15 km. Jadę pod górkę i nagle czuję, że ja dodaję gazu, a on wcale nie jedzie szybciej. Siłą rozpędu wtoczył się jakoś na górkę, stanął i nie chce odpalić ponownie. Noż k….  Tego dnia dojechałam, ale do mechanika na holu.

Więcej nie poszłam na siłownię. Szczerze powiedziawszy, źle się tam czułam. Tak bardzo nie na miejscu, wśród tych wszystkich wysportowanych młodych lasek. Gdzie tam miejsce dla mnie, z moim tłuszczykiem i rozstępami wielkości rowu mariańskiego?  To, że tam więcej nie poszłam wcale nie znaczy, że się poddałam. Po prostu przekonałam się, że to nie dla mnie i tyle.

 

Krok ku zdrowemu odżywianiu

Równocześnie zajęłam się też swoim odżywianiem. Zaczęłam od jedzenia większej ilości warzyw i owoców. Jem śniadanie, to biorę do niego pomidora. Do obiadu duża porcja surówki i tak dalej. Zmiany nie przychodzą mi łatwo. Tydzień temu prawie płakałam, że nie poszłam do kfc na kurczaka. Ale nie poszłam i to jest krok w dobrą stronę. Udało mi się odstawić kolorowe napoje. Piję wodę i jestem z siebie dumna. Trochę zajęło mi znalezienie takiej, która by mi smakowała, ale w końcu się udało. Od dwóch dni udaje mi się wypić 1,5l dziennie, co jest dużym wyczynem. Z każdym dniem jest troszkę łatwiej.

Zrezygnowałam z tych nieszczęsnych chipsów i orzeszków w panierce. Nie, nie wyrzuciłam swoich zapasów. Dojadłam to, co miałam w domu i po prostu nie kupiłam kolejnej paczki. Niektórzy radzą zacząć odchudzanie od wyrzucenia wszystkiego, co niezdrowe, ale moim zdaniem to błąd. Wyrzucasz to jedzenie, marnujesz pieniądz, które wydałeś, a odżywiać się lepiej i tak nie potrafisz.

Nauka zdrowego odżywiania to proces. Proces długofalowy i często nie łatwy. Czasami w domach rodzinnych nikt nas nie uczy, jak jeść zdrowo. Ze złymi nawykami żywieniowymi wchodzimy w dorosłość. Do tego jeszcze siedzący tryb życia i mamy, co mamy. To długie lata popełniania w kółko tych samych błędów doprowadziły mnie do obecnego stanu. Przez 29 lat życia odżywiałam się źle, żeby to naprawić potrzeba czasu.

Kolejny krok to polubienie warzyw. Jak słyszę, że coś jest bez mięsa to od razu wyobrażam sobie, że jest nie dobre. A przecież wiem, że to nie prawda. Warzywa mogą być dobre. Niestety, nie wiem jak je przyrządzić w taki sposób, aby mi smakowały. Tego trzeba się nauczyć. Testuję więc nowe smaki. Dowiedziałam się już, że moją nowa miłością jest bób, a cukinia to czyste zuooooo.  A jeszcze tyle do odkrycia!

Czuję, że podążam w dobrą stronę. Teraz do wieczornego filmu zamiast dużej paczki chipsów biorę szklankę wody mineralnej i pomidorki koktajlowe. Kto by pomyślał?

 

 Krok ku sprawności fizycznej

Jak już wspominałam, siłownia nie jest jednak dla mnie. To nie znaczy wcale, że zamierzam zrezygnować z ruchu. Wręcz przeciwnie. Tylko, że za to też trzeba się zabrać z głową. Przez ostatnią dekadę bardzo się zasiedziałam i żeby to zmienić znowu potrzeba czasu. Nie mogę się rzucać od razu na głęboką wodę, bo utonę.

Baby steps. To moja metoda. Po pierwsze ruch ma mi sprawiać przyjemność, a nie ból. Nie wybieram żadnych gotowych programów ćwiczeń przygotowanych przez profesjonalnych trenerów. Oni wszyscy zakładają, że ćwiczący ma jakąś kondycję. A ja kondycji nie mam za grosz. Męczy mnie wchodzenie po schodach i dostaję zadyszki wieszając pranie. Ale wierzę, że to się wkrótce zmieni.

Ważne żeby się ruszać. Dziś pojeżdżę rowerem, jutro poćwiczę na piłce, a pojutrze pójdę na długi spacer. Każdego dnia zrobię coś dla siebie, choćby to było niewiele. Nie zacznę od biegu na kilka kilometrów, nie zrobię 1000 brzuszków, nie przepłynę jeziora wzdłuż i wszerz. Może za jakiś czas mi się uda, ale nie dziś i nie jutro. Dziś dobiegnę do tego drzewa na końcu działki, jutro pobiegnę tam i z powrotem. Powoli, bez presji, że wszystko musi być już, natychmiast.

 

 

Cele

W pewnym sensie już powoli je osiągam. Zawróciłam z drogi, na której byłam. Pomalutku zmieniam  swoje życie, co nie przychodzi mi łatwo. Kurde, jestem z siebie dumna. Wiem, że pewnie jeszcze nie raz się potknę i zjem coś, czego nie powinnam. Ale wiem też, że nie wrócę do siedzenia na kanapie i wpychania w siebie kolejnych paczek chipsów.

Już teraz odczuwam skutki tych drobnych zmian w moim życiu. Mam dużo lepszy humor i lepiej się wysypiam. Chce mi się coś robić. Łatwiej jest mi wstać i się poruszać. Co najśmieszniejsze, po odstawieniu pepsi, wiele produktów jest teraz za słodkich. Ulubione ciastko-za słodkie, płatki muesli tak samo, nawet zwykły jogurt owocowy jest za mdły. Czuję, że ta maszyna ruszyła i że będzie rozpędzać się coraz szybciej i szybciej.

Uwaga, uwaga, pora sformułować bardzo konkretny i jasny cel. Przez ostanie dziesięć lat przybyło mi jakieś 20 kg. Daję sobie trzy lata żeby pozbyć się przynajmniej 15 kg. Strasznie to wygląda, jak już tak jasno to określiłam, ale co tam. Wiem, że dam sobie radę. Musze dać sobie radę. Inaczej będę po prostu starą, grubą i przede wszystkim nieszczęśliwą babą. Nie chcę być kimś takim.  Trzymam za siebie kciuki i życzę sobie powodzenia, bo sama jestem swoim największym sprzymierzeńcem i największym wrogiem jednocześnie.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *