Matka karmiąca

Matka karmiąca

Matka


Tak, jestem mamą. Już w sumie od jakiegoś czasu, więc teoretycznie miałam czas się przyzwyczaić. Ale w praktyce wciąż zaskakuje mnie wiele rzeczy i często przychodzą do mnie dość nieoczywiste myśli. Na przykład takie myśli o jedzeniu.

Zostając mamą przekonałam się, jak mało wiem o prawidłowym odżywianiu. Bo szczerze powiedziawszy, dopóki żywiłam tylko siebie, miałam to gdzieś. Jak zaczęliśmy mieszkać z moim przyszłym mężem, to też jakoś nie szczególnie leżało mi to na sercu. Jedliśmy po prostu to, na co mieliśmy ochotę. No chyba, że kuchnia była zajęta przez babcię. Wtedy często robiliśmy jakiegoś gotowca albo wychodziliśmy na miasto i było po problemie.

A prawda jest taka, że kocham jeść. Tylko, że kocham niekoniecznie to, co jest zdrowe… W zamrażarce zawsze mam wiaderko lodów i często też paczkę frytek. Na regale w przedpokoju jest zachomikowana czekolada i paluszki. A słone paluszki z nutellą to dopiero odlot. W torebce mam zawsze ze dwa batoniki muesli. Ech, lepiej już nie będę wymieniać dalej. Ale mam na to chomikowanie bardzo dobre wytłumaczenie.

Kiedy robię się głodna, automatycznie mam zły humor, zaczynam zrzędzić na potęgę i nawet maść „na ból dupy” nie pomaga. W ogóle bez kija nie podchodź. Do tego dochodzi ból głowy. Tak więc, nie mam wyjścia, muszę coś zjeść 🙂

Dopóki byłam piękna i młoda, taki stan rzeczy nie stanowił żadnego problemu. jadłam, co chciałam, kiedy chciałam i nie tyłam. Bardzo żałuję, że te czasy już za mną. Gdybym mogła wybrać jakąś super moc, prawdopodobnie było by to coś w stylu „wpierdzielam, ile chce i nie tyję’…

Prawda jest taka, że przez tamten styl życia ważę jakieś 20 kg za dużo, często mam zgagę, ciężko się czuję i bolą mnie kolana. Kiedy więc miał przyjść na świat nasz Robak, postanowiłam, że wszystko się zmieni. Będziemy jeść zdrowo, w naszej diecie będzie dużo warzyw i przede wszystkim będziemy dawać dobry przykład dla malucha.

Karmienie


Przeczytałam pół internetów, żeby dowiedzieć się, jak żywić nowego członka rodziny. Co robić, a czego nie. Jak przygotowywać posiłki, jakie powinny być proporcje poszczególnych składników. Kiedy wprowadzić do diety gluten, kiedy każde z warzyw. Czytałam też o tym, jak zachęcić dziecko do jedzenia. Czytałam wszystko na temat żywienia, co tylko wpadło mi w ręce. A później urodził się Robak.

Początkowo wszytko było proste: mleko, mleko i jeszcze raz mleko. A Mała miała apetyt. Karmienie, co dwie godziny, innej opcji nie było. Przy każdym karmieniu wyobrażałam sobie chwilę, kiedy odzyskam z powrotem swoje cycki dla siebie. Ale przynajmniej miałam pewność, ze Robak się najada.

Wszytko zmieniło się w momencie rozszerzania diety i trwa do dziś. Za każdym razem drżę o to, czy ona się najadła. Mam nieustanną potrzebę karmienia jej. Pół biedy, że wiem, że grubo przesadzam.

Śniadania mamy obcykane. Zwykle są płatki owsiane, pszenne, żytnie, jaglane, czasem kasza manna lub kukurydziana. Do tego jakieś suszone owoce. Płatki oczywiście na mleku i bez cukru. Tworzy nam to całkiem niezłą bazę kombinacji. To takie pożywne i zdrowe śniadanie, co daje kopa na resztę dnia. Ale wydaje mi się, że to trochę mało różnorodnie. Kombinuje więc z różnymi innymi rzeczami. A może to? Robak nie chce nawet spróbować… Zamiast tego idzie do szafki w kuchni i wyciąga pojemnik z płatkami owsianymi. A-cha, no dobra. Już lepiej zjedz to samo, co ostatnio, niż masz być głodna. I tyle było jeśli chodzi o różnorodne śniadania.

Na drugie śniadanie staram się jej zawsze dawać jakieś owoce lub warzywa. Kroję jabłuszko. Nie. Daję banana. Tu się czasem udaje. Mandarynka. Nie. Pomarańcza. Też nie? Ogórek pokrojony w słupki. Zdecydowanie nie. Pomidorek. Robak nie chce go nawet powąchać, nie mówiąc o jedzeniu. Gotowany kalafior z brokułem. Mała dziobie go na talerzu na milion kawałków i tak zostawia. Chipsy z marchewki. Wkłada do buzi, gryzie, po czym wypluwa na dywan pomarańczową papkę. Kurde, dziecko, zjedz cokolwiek. No to może chociaż szklanka soku przecierowego. Bingo. Chociaż trochę mało. Ona dobrze się bawi, a ja się boję, że będzie głodna.

Obiadu budzi we mnie prawdziwe przerażenie. To istne pole minowe. To, co kilka dni temu super smakowało, dziś zostaje wyrzucone na podłogę. Podaję jedną rzecz i zawsze mam w gotowości jeszcze coś innego. Zaczynam się wkurzać, że Robak zjada trzy łyżeczki z jednego i pięć widelców z drugiego, po czym odmawia dalszej współpracy rzucając widelcem o podłogę. Nosz, kurna, ile można? Boję się, że to moje dziecko będzie głodne i chude i nigdy nie urośnie. Nie wiem, co mam robić, żeby ją jakoś nakarmić.

Na podwieczorek mamy zwykle coś słodkiego. Jakieś naleśniki z dżemem, jogurt, rodzynki, czasem gofry albo bułka drożdżowa. Tu jakoś idzie, zjada mało, ale pół naleśnika to też coś. Z kolacją jedynie jest pełen sukces. Zjada swoją porcję kaszki zbożowej bez problemów i marudzenia.

I cały dzień ja się martwię, czy Robak nie jest głodny. Wyszukuję w internecie całą masę przepisów dla dzieci, próbuję, kombinuję. Zachęcam i mówię, że miś by tą rybkę z chęcią zjadł, ukrywam jabłko w placuszkach. Nie podaję przekąsek, a do picia jest woda. I **uj z tego mam. Ona nadal nie je, ja nadal się martwię. Wkurzam się i w końcu stwierdzam „no przecież nie zmuszę jej do jedzenia”.

Ostatnio staram się trochę odpuszczać. Cały czas odwołuję się do schematu żywienia niemowląt. Mówi on, że rodzic decyduje co dziecko zje i kiedy, a dziecko decyduje, czy w ogóle zje posiłek i ile go zje. Kiedy kolejny raz Mała mówi, że już ma dość, sama siebie muszę przekonywać, że widocznie już się najadła. Zastanawiam się, czy każda matka ma w sobie taką potrzebę karmienia na siłę, czy może u mnie się już uruchomił syndrom babci JeszczeJedenKotlecik (cholera, to znaczy, ze starzeję się szybciej niż myślałam).

Tymczasem Robak budzi się wcześnie rano, biega, skacze, piszczy, ile ma w płucach sił. Po swojemu poznaje świat. Rośnie w swoim tempie. Cały czas się śmieje i nic sobie nie robi z moich rozterek.

 

Zapisz

Zapisz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *