Strach przed upadkiem

Strach przed upadkiem

Macie jakieś marzenia? Ja mam ich całe mnóstwo i staram się je spełniać. Są jednak takie projekty, które zawsze odkładałam na potem, na kiedyś, szukając sobie wymówki, żeby jeszcze się za to nie zabierać. Może ze strachu, że mi się nie powiedzie? Jedną z takich rzeczy jest jazda na wrotkach. Na myśl o nich, paraliżował mnie strach przed upadkiem.

Strach przed upadkiem

Od dawna nie czułam się tak wspaniale, jak w zeszłym tygodniu. Byłam pełna energii. A poniedziałek to już w ogóle miałam wspaniały. Tego dnia dzieciaki świetnie ze mną współpracowały. Chętnie jadły to, co im przygotowałam, nie było marudzenia przy przebieraniu, ani myciu zębów. Udało mi się wstawić dwa prania, poodkurzać, zająć się zmywarką, wyczyścić kuchenkę i ugotować obiad. I to nie byle jaki obiad. Pierwszy raz wyszedł mi fantastyczny sos kurkowy. Więc ogólnie rzecz biorąc miałam tego dnia powody do dumy.

Na fali entuzjazmu i optymizmu, postanowiłam, że już najwyższy czas zrobić coś dla swojej sylwetki i trochę się poruszać. Przy okazji postanowiłam również okiełznać wreszcie wrotki.

Kiedy mój mąż szykował dzieciaki do spania, ja wyszłam na zewnątrz. Ubrałam na siebie komplet ochraniaczy, kask i wrotki. Kiedy ubierałam się w cały ten osprzęt, w głowie grała mi muzyka:

Zwłaszcza refren oddawał moje nastawienie w tamtej chwili

Gotowa do startu

Kiedy byłam już wreszcie gotowa, niepewnie stałam na nogach. Kurczowo trzymałam się murku i śmiejąc się sama z siebie, bałam się stawiać kolejne kroki. Stwierdziłam, że bez jakiejś barierki nie dam rady. Zobaczyłam taką, po drugiej stronie drogi. Postanowiłam, że przecież dam radę jakoś do niej dotrzeć.

Za pierwszym razem, przed upadkiem uratował mnie znak drogowy. Mało brakowało bym upadła, ale w ostatniej chwili kurczowo złapałam się stalowej rury. Trzymając się tego znaku drogowego, wyobrażałam sobie, jak zabawny musi to wyglądać z zewnątrz. Więc stoję sobie na ulicy, trzymam się znaku drogowego i śmieje się do rozpuku. Parę minut zajęło mi uspokojenie się. Kiedy już wyrównałam oddech, postanowiłam ruszyć dalej.

Skupienie level master. Stawiam te drobniutkie kroczki niczym pingwin. Idę do przodu. Moja barierka jest już niedaleko. Uda mi się, musi mi się udać! I nagle się rozproszyłam, zahaczyłam o wystający krawężnik, straciłam równowagę i upadając, cały swój ciężar ciała oparłam na wyprostowanej ręce. Jak coś nie chrupnęło!

Upadek

Mój strach przed upadkiem się ziścił. Siedzę na tej ulicy i nie pamiętam, jak się nazywam. Całe szczęście, że nic wtedy nie jechało. Przeczołgałam się jakoś na chodnik. Sprawdzam obrażenia. Krwi nie ma, więc jest nieźle. Kręcę ręką na prawo i lewo, żeby zobaczyć, czy w ogóle mogę nią ruszać. Czuję, jakby nagle kości łokcia wróciły na swoje miejsce. Ból przeogromny i gwiazdy przed oczami. Bolało chyba jeszcze gorzej niż podczas upadku.

Jakaś parka zatrzymuje się i pyta mnie, czy wszystko w porządku. Ja im, chyba z tego szoku, odpowiadam, że nic mi nie jest, tak tylko muszę odpocząć po upadku.

No to siedzę sobie na tym krawężniku, a czas mija. Nie wiem, ile tam siedziałam. Kiedy chcę wreszcie ściągnąć wrotki, okazuje się, że nie dam rady zacisnąć prawej ręki. Wszystko więc robię lewą. Jakoś udało mi się ściągnąć wrotki, ochraniacze i kask, a potem dojść do domu.

Ręka boli jak diabli, ale myślę sobie, że może to tylko stłuczenie i do rana mi przejdzie. Jak na ironię, kiedy czytam Hani bajkę na dobranoc trafiam na taki fragment:

„O tym, że ważnym elementem każdego lotu jest również lądowanie, Gniewko przypomniał sobie odrobinę za późno.”

„Smok przez płot” Marcin Mortka

Oczywiście, jak można się domyślić, wcale nie przeszło mi do rana. Jest jeszcze gorzej. Nie dość, że boli, to jeszcze spuchła mi ręka. Teraz już nie mam wyjścia i muszę udać się po pomoc.

Nadzieja umiera ostatnia

W przychodni urazowo-ortopedycznej pojawiam się o 9:00. Wychodzę z niej przed 17:00 z pięknym gipsem. Złamałam rękę w łokciu.

Początkowo jestem przerażona, bo niby jak mam się zająć dwójką małych dzieci z jedną ręką? Jak będę gotować, czy choćby podnosić małego? No i jestem na siebie zła przeogromnie.

Minęło parę dni i jakoś się odnajduje w tym wszystkim. Nie jest łatwo i wciąż wolę się posługiwać dwoma rękami niż jedną, ale tragedii nie ma. Szukam rozwiązań. Choćby tworząc ten tekst, korzystam z pisania głosowego.

I tak sobie myślę, że ktoś mógłby powiedzieć, że to głupio w moim wieku uczyć się jazdy na wrotkach. Ja początkowo też tak myślałam. Ale czy chęć zdobywania nowych umiejętności jest głupia? Nie wydaje mi się.

A wypadki? Wypadki się zdarzają. Każdemu. Wrotek też nie sprzedam, choć początkowo przyszło mi to do głowy. Nie chcę by paraliżował mnie strach przed upadkiem. Bo prawdziwą sztuką jest upadać i podnosić się, nie bać się życia.

Majowywiatr.pl - logo

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *