„Szkarłatny blask” Łukasz Henel

„Szkarłatny blask” Łukasz Henel

 

„Szkarłatny blask” to kolejna powieść grozy napisana przez Polaka. Miałam ochotę zostać w temacie nierozwiązanych tajemnic i dreszczyków emocji przebiegających po karku podczas czytania. Poprzednia lektura przekonała mnie, że warto dawać szansę rodakom na tym właśnie polu. Stąd taki, a nie inny wybór.

Nie będę ukrywać, że poza pochodzeniem autora i gatunkiem, przekonała mnie również okładka książki. Widnieje na niej napis „Czasem własny dom staje się śmiertelną pułapką…”. Myślę sobie coś w stylu – o, obiecująco, znaczy się, że będą trupy. Krótki opis z tyłu okładki również brzmi zachęcająco, mówiąc o lokalnej legendzie i diabelskich mocach. Jeszcze tylko szybki rzut okiem na opinie o książce na portalu  lubimyczytac.pl i lektura ląduje w moim koszyku zakupów.

Walka

Wzięłam do rąk i przeczytałam kilka stron. Dowiedziałam się, że bohater jest z Zielonej Góry. Odłożyłam na półkę. Znów przeczytałam parę stron. Tak, wiem, bohater jest z Zielonej Góry. Miałam ochotę wyrzucić książkę przez okno. Czytam dalej. Jestem w połowie, więc szkoda tak nie dokończyć lektury. Wciąż nie mogę zapamiętać, jak ma na imię bohater, ale wiem, że jest z Zielonej Góry. Dalej brnę w ten absurd. Jestem wytrwała.  Najlepszy przyjaciel bohatera, o dziwo, też jest z Zielonej Góry. Czytam. Zasypiam. Strony przyklejają mi się do policzka i budzę się, bo to jednak mało wygodne. Znowu czytam i znowu zasypiam. Po kilku dniach kontynuuję. Powoli wydaje mi się, że ja tez pochodzę z Zielonej Góry. I wreszcie kończę czytać i żałuję, że jednak nie wyrzuciłam tego badziewia przez okno, kiedy po raz pierwszy przyszło mi to do głowy.

Styl

W czasie czytania, dla żartów, zaczęłam robić sobie notatki z największych absurdów. Jednym z nich było właśnie uparte pisanie, skąd pochodzi bohater. A gdyby ktoś zapomniał, to jest z Zielonej Góry.

Wkurzało mnie pisanie takich oczywistych oczywistości. Przykład? Bohater zabiera ze sobą „przenośnego laptopa”. Być może się mylę, ale nie spotkałam się do tej pory z laptopem, który nie byłby przenośny.  Masa powtórzeń w sąsiadujących ze sobą zdaniach. Długie, czasem stronicowe akapity, też nie ułatwiały czytania. Cała masa zbędnych informacji, które nie wnoszą nic do fabuły. Po co mi wiedzieć, ilu calowy był laptop albo jakiej był firmy? Słabe, sztuczne dialogi. Dowiadujemy się z nich między innymi, że „Głos Moniki był chłodny niczym lodowy sopel, który wpadł za kołnierz.”

Ktoś zaraz mógłby się przyczepić i powiedzieć, że mój styl pisania też nie jest najlepszy. Jasne, ale ja to wiem i dlatego nie wydaję książki. Abstrahując od tematu, rozwijania i prowadzenia akcji, styl pisania musi być na pewnym poziomie. Inaczej źle się to po prostu czyta.

Akcja

Głównego bohatera poznajemy, kiedy jedzie z Zielonej Góry do domku na wsi odziedziczonego po ciotce. Po drodze rzuca go dziewczyna, samochód ląduje w rowie, gubi się w lesie i ma wrażenie, że coś zaczyna go obserwować. W domku odkrywa dziennik dziadka albo wujka (nie pamiętam), który podobno był nie do końca normalny.  Z zapisków krewnego dowiadujemy się w zasadzie prawie wszystkiego, co sprawia, że historia jest już w ogóle przewidywalna do bólu i w zasadzie można się spodziewać, jak się zakończy.

Mamy tu więc sektę, która za wszelką cenę chce zdobyć dominację nad światem. Jest oczywiście wątek miłosny, bo nasz zielonogórski bohater odnajduje przecież „prawdziwą” miłość. Jest wskrzeszanie z martwych. Okultystyczne rytuały, nie do końca udane. Kilka scen wyrwanych z kontekstu. I wreszcie wielki finał. Pod koniec trup ścieli się gęsto i obficie sikając krwią na prawo i lewo, a trójka naszych bohaterów oczywiście umie się posługiwać bronią, oczywiście jest w stanie wykiwać sektę liczącą tysiące lat, no i oczywiście ratuje świat przed pradawnym złem. Zapomniałabym dodać – kiedy główny złoczyńca ma zgładzić tą wspaniałą trójkę, oczywiście postanawia najpierw uciąć sobie z nimi pogawędkę. Gawędzi tak długo, aż nie nadciągnie pomoc.

Totalnie rozpier*oliło mnie jedno z końcowych zdań: „Zrozumiał jednak, że przyjaźń i miłość są najważniejsze i stanowią najlepszą broń przeciwko siłom ciemności.”  Banał, banał i jeszcze raz idiotyzm.

Na koniec

Od samego początku miałam wrażenie, że autor traktuje czytelnika, jak idiotę. Pisze na przykład, że jedna z postaci jest babiarzem. W kolejnym zdaniu opisuje, jak mężczyzna ogląda się za kobietami. No, heloł, logiczne, skoro jest kobieciarzem to rozgląda się za kobietami. Takich przykładów jest na pęczki. Autor nie pozwala czytelnikowi pomyśleć samodzielnie, wywalając od razu kawę na ławę.

Kiedy bohater, na początku trzeciego rozdziału,  opowiada o swoich spostrzeżeniach dotyczących ukończonych studiów, mam wrażenie, że są to poglądy przede wszystkim autora.  Bardzo idealistyczne i naiwne. Nie będę tego rozwijać, bo szkoda czasu, napiszę tylko tyle, że to nie przysporzyło ani bohaterowi, ani autorowi, mojej sympatii.

 

Podsumowanie

Autor: Łukasz Henel
Tytuł: Szkarłatny blask
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 300
Dla kogo: miłośników prostych, banalnych historii ze szczęśliwym zakończeniem, miłośników miasta Zielona Góra, dobre dla nastolatków
Czy przeczytam jeszcze raz: prędzej rzeczywiście wyrzucę przez okno

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *