Wakacyjny błąd – horror, akt IV

Wakacyjny błąd – horror, akt IV

Często, gdy wydaje nam się, że gorzej być już nie może, życie udowadnia nam, że jednak może. A jeśli może, to z całą pewnością też będzie. Wakacyjni goście, czyli dziś o ostatniej kropli w czarze goryczy.

Wakacyjni goście

Po poniedziałku spędzonym na statku, przyszedł wtorek w centrum naukowym. Ale samo centrum opiszę innym razem.

Kolejnego dnia obudziło nas przeklinanie. I to nie jakieś ciche i nieśmiałe, tylko takie z grubej rury. Cudowna pobudka. Okazało się, że to nowi wakacyjni „goście” popijają piwko już od siódmej rano,  prowadząc ożywiona dyskusję na temat ostatniej imprezy. Co mnie obchodzi, co oni robią? Ludzie dajcie spać. Ale dyskusja trwa w najlepsze. Szkoda tylko, że co drugie słowo było do cenzury.

Zanim wstaliśmy, puszki walały się prawie wszędzie. Strach było wchodzić do wspólnej kuchni, bo nigdy nie wiadomo, czy nie urazisz majestatu wielce szanownych wakacyjnych gości. Ale jeść jednak trzeba, więc wybrałam się na polowanie. Całe szczęście, że wybrałam się sama, bo mimo, że czasem przeklinam, to od ich rozmowy puchły uszy.

Ja wszystko rozumiem, wakacje i te sprawy, ale kurde, tam były dzieci, które słuchały tego wszystkiego.  Masakra jakaś. Robię śniadanie we wspólnej kuchni, a przy okazji słucham, bo chyba w promieniu kilometra było ich słychać, arcyciekawych rozmów. Dowiedziałam się rewelacji w stylu, że oni to będę do północy pili, a jak im się kasa skończy to swoje kobiety wystawią na sprzedaż, albo że za nocleg to w naturze będą płacić. Cudowne rozmowy z samego rana, niemalże jak słowicze trele.

Słyszę też ich rozmowę z Wojtkiem, że miało ich przyjechać osiem osób, a przyjechało dwanaście. No tak, bo pokoje to się rozciągają przecież.

Zaczęło mi oko latać po kolejnych rewelacjach. Mianowicie, że na plaże to się teraz nie opłaca iść, bo to za daleko, bo za późno już, bo co tam na tej plaży robić i w ogóle urlop to jest od tego, żeby się w końcu porządnie napić.

Ewakuacja

W obecnej sytuacji, to my ewakuowaliśmy się na plażę, tak szybko, jak się dało. Było trochę chłodno, plaża wyglądała, jak jedno wielkie wysypisko śmieci, ale poza tym było spoko. Wkurzałam się na ludzi za takie bałaganiarstwo, za to, że wyrzucają wszystko na plażę, albo zakopują w piachu, a potem narzekają, że nikt nie dba. Kurde, przecież było tam pełno koszy na śmieci. Ale nie, przejść trzy metry to za daleko, lepiej rzucić tu gdzie się jest. A korzystanie z toalet? Jakie toalety? To ja będę 2zł wydawać? No przecież mi na piwo zabraknie, albo na parawan. W krzakach najlepiej.

Po powrocie do ośrodka, widzę madkę roku, z niemowlakiem na kolanach, piwem w jednaj ręce i szlugiem w drugiej. Mąż powstrzymuje mnie przed reakcją, bo jakiemuś Sebie mogłoby się to nie spodobać i tylko by były kłopoty.  Trójka innych małoletnich biega między samochodami rzucając do siebie błotem i kamieniami. Miodzio.

Z przerażeniem patrzę na męża i przekazuję mu wzrokiem, że powinniśmy jeszcze chyba przejść się na spacer i porozmawiać. Całe szczęście na jego twarzy maluje się takie samo przerażenie, jak i na mojej, więc w lot rozumie, o co mi chodzi. Wychodzimy zjeść gofra i obmyślić jakiś plan.

Majowywiatr.pl - logo

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *