Niebieskie marzenie

Niebieskie marzenie

Od lutego zmieniło się tyle, że aż nie wiem, od czego mam zacząć. Działo się dużo, działo się szybko, a wszystko to, żeby sięgnąć gwiazd i spełnić kilka całkiem odważnych marzeń. Po drodze miałam małe kłopoty. Teraz zastanawiam się, czy warto spełniać każde marzenie.

Marzenie

Marzenie o podłogach

Zaczęło się niepozornie i nic nie zapowiadało, że to wszystko się tak skończy. W naszym domku na wsi dużo jest starych sprzętów, wiele rzeczy wymaga poprawek lub zbudowania całkiem od nowa. Z wieloma tymi rzeczami dam radę normalnie żyć, ale jedna doprowadzała mnie do szaleństwa. Podłogi. Nierówne, krzywe, zachlapane farbą, czasem popękane i z drzazgami. Zaczęłam marzyć o równych i czystych. Takich, na których można będzie tak gołą stopą.

No to mówię małżonkowi, że mogę już resztę odpuścić, że darujmy sobie górę, żeby tylko te podłogi. Pomyślał, pozastanawiał się i zgodził się na te podłogi. Ja uradowana, bo wreszcie będzie łatwo sprzątać. Już wyobrażałam sobie, jak bosko będzie siedzieć na panelach albo na dywanie. Przegadaliśmy temat i postanowiliśmy, że wrócimy na trochę do miasta, tu wszystko wyniesiemy, zrobimy, co trzeba i wrócimy.

No, ale gdyby było tak pięknie, to przecież nie byłoby tej historii. Przyszło olśnienie – no jak już wszystko wyniesiemy i będziemy robić te podłogi, to przecież warto zająć się też piecami, prawda? No bo przy ich rozbieraniu, to wszędzie sadzy naleci, kurzu, pyłu. A po co dwa razy sobie brudzić i na nowe podłogi sadzę sypać?

No to postanowiliśmy, że zajmiemy się również ogrzewaniem. Jeśli rozbierzemy piec w kuchni, to runie nam też ściana między kuchnią a łazienką. No i dobudówkę trzeba będzie ogrzać, a to też wiąże się z przesuwaniem ścianek. Hmm, to oznacza, że w środku nie zostanie prawie nic z tego, co jest dotychczas. I tak z marzenia o podłogach zrobił się potężny remont, obejmujący cały dom, łącznie z instalacją elektryczną i wodną.

Powrót do miasta

Wróciliśmy do miasta. Zabraliśmy ze sobą wszystko, bo na wsi zostać nie mogło. Kartony, kartony, kartony.  Wszędzie kartony. Całe wierze z kartonów. Życie sprowadzone do rzeczy mieszczących się w pudełkach. Korzystałam z mieszkanka, kiedy przyjeżdżałam na zajęcia z krawiectwa, więc dużo sprzętu było zdublowanego. Dwa szampony, dwa komplety talerzy i sztućców, dwa komplety pościeli… A to wszystko zajmuje jednak miejsce.

W mieście, wśród tych kartonów i rzeczy, które nie miały swojego miejsca, poczułam się, jak w więzieniu. Nie miałam też już swoich samotnych weekendów, sprawiających, że mogłam się spokojnie pouczyć i zwyczajnie odpocząć. Dodatkowo masa zaliczeń i testów na zajęciach. Planowanie remontu i podejmowanie decyzji z nim związanych też zrobiło swoje. W międzyczasie postanowiłam się zapisać, na jeszcze jeden kurs. No i ciągle martwię się o fundusze na remont.

Doszła jeszcze jedna sprawa. Założyliśmy sobie, że remont przeprowadzimy bez spiny, głównie ze względu na ograniczone fundusze. Poza tym chcieliśmy mieć czas, żeby poszukać najlepszych dla nas rozwiązań i żeby móc się pozastanawiać, czego naprawdę chcemy. Oznacza to, że w mieście pozostaniemy, co najmniej przez najbliższy rok. A Robaka trzeba było zapisać do przedszkola. Ciężko było mi podjąć decyzję, że trzeba będzie potem zmienić przedszkole. No, ale nie zawsze jest tak, jak chcemy. Zapisaliśmy więc Robaka do placówki w mieście. A potem okazało się, że nasz Maluch i tak nigdzie się nie dostał….

Ostatnie miesiące to był jakiś koszmar, gdzie jeden stres gonił drugi, gdzie czułam się bardzo zagubiona i bardzo zmęczona. Miałam tylko jedno marzenie – jakoś odpocząć. Tylko jak?

Niebieskie marzenie

Zaniedbania

W stresie i zmęczeniu zaniedbałam wszystko, nad czym do tej pory pracowałam. Zaniedbałam swoją dietę i gotowanie zdrowych, domowych posiłków, zaniedbałam to swoje własne prywatne miejsce w sieci, zaniedbałam robienie zdjęć, zaniedbałam wytwarzanie kosmetyków, zaniedbałam wreszcie szycie.

Czułam, że muszę ciągle robić więcej i więcej, podczas, gdy byłam totalnie wymęczona. Potrzebowałam odpoczynku, ale gdy obiecywałam zrobić sobie wolny wieczór, miałam tylko wyrzuty sumienia, że nic nie robię. Błędne, koło, z którego ciężko wyjść. Nic dziwnego, że sama ze sobą czułam się coraz gorzej i chyba zaczęła mnie dopadać jakaś deprecha. Do tego moja mama, która na moje narzekania odpowiadała „takie jest życie”.

Przyszedł wreszcie czas, żeby coś z tym wszystkim zrobić. Ponoć aktywność fizyczna poprawia humor i dodaje energii, nie miałam nic do stracenia, kiedy mój Marek zaproponował, żebyśmy się zapisali na siłownię. O samej siłowni, może kiedyś napiszę, ale nie tym razem.

Wychodzimy z dołka

Siłownia rzeczywiście pomogła – w bólach rodziła się nowa energia. Prawie wszystkie egzaminy na zajęciach też już zaliczone. Został mi tylko jeden w najbliższy weekend. Niby najtrudniejszy, ale dam radę. Już niedługo odpadnie mi więc jeden obowiązek. Powoli wracam też do zdrowszego jedzenia.

Na fali tej radości i nowej energii, postanowiłam też, że zadbam o siebie. W pierwszej kolejności postanowiłam zając się zbędnym owłosieniem. O ludzie, gdybym spodziewała się, że to aż tak długo potrwa, to bym sobie jakiś taborecik przyniosła pod prysznic, czy coś. Albo od razu wzięłabym jakąś elektryczną maszynkę do włosów z super – hiper mocą…  No cóż, człowiek, całe życie się uczy. 

Potem przyszła kolej na włosy. Zamiast używać swojego fajnego, odżywczego szamponu w kostce, przez długi czas katowałam moją głowę sztuczniakami z drogerii. W efekcie miałam, za długie, bardzo przesuszone i zniszczone włosy. Wyglądały trochę, jakby jakiś dziki ptak uwił tam sobie gniazdo. No to z drżącymi rękami dzwonię do fryzjera, pytać o miejsce. Tym razem świat był łaskawy i okazało się, że zwolniło się miejsce następnego dnia.

Cała w skowronkach popędziłam do fryzjera. Cudownie pocięli mi włosy, namówili na zabieg olejowania. Poczułam się naprawdę dopieszczona, a moje włosy były piękne, odżywione i błyszczące. To była środa. Od tego czasu miałam super humor.

Niebieskie marzenie

Przyszła sobota. Byłam na zajęciach, pisałam zaliczenia. Udało mi się wcześniej wrócić do domu i miło spędzić czas z rodzinką. Wieczorem oglądaliśmy z mężem filmy, gdy nagle dało o sobie znać dawno zapomniane marzenie – niebieskie marzenie.

Bardzo dawno temu, w przypływie odwagi i szaleństwa, kupiłam farbę do włosów. Farba nie byle jaka, bo niebieska. Jest sobota, prawie druga na zegarze, a ja stwierdzam, że muszę pomalować włosy, właśnie teraz, zaraz i właśnie tą niebieska farbą. Nie wiem, skąd ta decyzja – czy to nadmiar endorfin czy efekt zmęczenia. No i że mąż mnie nie powstrzymał…

No to jest druga w nocy, a my zamiast się zająć filmami, grami, sobą nawzajem, nie wiem,  sytuacją polityczną w kraju omawianą w języku suahili, stwierdzamy, że niebieskie marzenie też zasługuje na realizację. Malujemy włosy. Po odczekaniu czasu wskazanego na opakowaniu, biegnę do łazienki i spłukuję farbę. Żebym ja chociaż rękawiczek użyła! Niebieska jest brodzik, niebieskie są moje ręce, niebieski jest ręcznik i niebieskie jest moje czoło. Niebieski rządzi.

Podjarana na maksa, o trzeciej nad ranem, susze włosy, żeby szybciej ten zniewalający efekt zobaczyć. Im dłużej suszę, tym efekt jest coraz mniej zniewalający. Jest strasznie. Coraz straszniej. Przy samej skórze głowy, tam gdzie miałam odrosty, mam rzeczywiście niebieskie włosy. Ale tylko tam! Cała reszta wygląda… Nawet nie wiem, jak mam to opisać. Część pasm zrobiła się prawie czarna, część granatowa, a część przybrała barwę zieleni zgniłych traw. Zupełnie jakby moje ciało wyłowili po kilku miesiącach leżenia w wodzie. A spod spodu i tak przebijają rudości. 

Zerkam w lustro i nie wierzę. Kurde, jak to się stało? Skąd mi takie pomysły przychodzą do głowy? Jak na tak poukładaną osobę, zdumiewająco często robię strasznie głupie rzeczy. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że na ósmą muszę być znowu na zajęciach, a tam są jednak ludzie! 

No, ale nic to, trzeba przyjąć na klatę konsekwencje swoich czynów. Jakoś przeżyłam ten dzień z niebieskimi włosami. A potem jeszcze jeden, zanim udało mi się przeprowadzić dekoloryzację. Wróciłam do poprzedniego koloru, chociaż przy samej skórze głowy wciąż widać było jeszcze wredny niebieski kolor.

Siła marzeń

Przez kilka dni miałam niebieskie włosy. Zupełnie mi to nie pasowało i wyglądałam fatalnie. Mimo wszystko warto było spełnić swoje marzenie. One właśnie od tego są – żeby je spełniać. Nie zawsze nasze wyobrażenia pokrywają się z rzeczywistością. Miałam wyglądać pięknie, a trochę nie wyszło. Niebieski to jednak nie mój kolor. Chociaż minie sporo czasu, zanim moje włosy będą wyglądały, jak przed tymi wszystkimi eksperymentami, wciąż uważam, że warto było spróbować.

Marzenia dają nam nieskończone możliwości. W fantazjach możemy być kim chcemy, wyglądać, jak chcemy i robić, co tylko nam się spodoba. Posiadanie marzeń, to posiadanie nadziei. Oczywiście nie wszystkie z nich będzie dane nam zrealizować. Niektóre na zawsze pozostaną czystą fantastyką. Dużą część z nich możemy wszyscy zrealizować tu i teraz. Często trochę się tego obawiamy, bo i owszem, można się rozczarować.

Jeśli o mnie chodzi, boje się nie rozczarowań, a tego, że nie spróbuję. Powinniśmy żyć, najlepiej jak umiemy i korzystać z życia, jak tylko się da, nie bojąc się podjąć ryzyka. To było by tak, jakbym przegrała w wyścigu, tylko dlatego, że nie wystartowałam. Lepiej jest zająć choćby ostatnie miejsce, niż oddać zwycięstwo walkowerem. Spełniając marzenia, mimo ryzyka, zawsze można więcej zyskać niż stracić.  

Majowywiatr.pl - odwiedź koniecznie

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *