Czy perfekcjonizm to choroba? Garść rozważań o życiu i książce „Paradoks”

Czy perfekcjonizm to choroba? Garść rozważań o życiu i książce „Paradoks”

Muszę przyznać, że „Paradoks” trafił na moją półkę już dawno temu. Kupiłam go w końcu jeszcze przed premierą. Kiedy wszyscy zachwycali się wspaniałą fabułą, ja wciąż odkładałam tą lekturę na potem. Nie byłam na nią gotowa. Zwyczajnie się bałam. Czy perfekcjonizm to choroba? Bałam się odpowiedzieć sama sobie. Ale od początku.

Perfekcjonizm w książce

Czy perfekcjonizm to choroba? Artur Urbanowicz nie pyta. On to stwierdza na samym początku. Właśnie perfekcjonizm jest dominującą cechą Maksa Okrągłego, głównego bohatera powieści.

Maks jest perfekcjonistą, a co za tym idzie, chce być efektywny i najlepszy we wszystkim, co robi. Każde swoje potknięcie, każdą porażkę przeżywa bardzo mocno, obwiniając się nawet jeśli nie było w tym jego winy. Zresztą zerknijcie na okładkę książki.

Razem z Maksem Okrągłym odkrywamy, czy perfekcjonizm to choroba
Tył okładki „Paradoksu”

Maks to jeden z tych bohaterów, o których wiesz, że ich raczej nie polubisz. Normalnie nazwałabym go bucem, chamem, kimś, kto zadziera nosa. I choć z posuwającą się fabułą, nie polubiłam go jakoś szczególnie, to muszę przyznać, że jego postać kryła w sobie wiele tajemnic.

Przede wszystkim z czasem poznałam motywy jego zachowań. To pozwoliło mi lepiej zrozumieć jego działania i pragnienia. Zaczęłam rozumieć, że pewne zdarzenia ukształtowały go takim, jaki jest. To pozwoliło mi trochę zdjąć odpowiedzialność z jego barków za takie, a nie inne zachowania. Maks nie był już ani czarny, ani biały, a zaczął się mieścić gdzieś w skali szarości.

Zdaję sobie sprawę z tego, że używam tu wielu ogólników, nie chce jednak zdradzać zbyt wiele z powieści i robić niepotrzebnych spojlerów. Najważniejsze jest jednak to, że Maks Okrągły jest chorobliwym perfekcjonistą, a to pociąga za sobą całą lawinę zaskakujących zdarzeń. Wszystko, co go spotkało, jest wynikiem jego uporu i dążenia do doskonałości.

Czy perfekcjonizm jest chorobą? W takim ujęciu z całą pewnością.

Czytać, nie czytać?

Zachęcam gorąco do przeczytania „Paradoksu”, gdyż dał mi mocno do myślenia i mam nadzieję, że podobny efekt wywoła również u każdego, kto sięgnie po książkę. Główne wydarzenia są przedstawione w taki sposób, że można je interpretować na kilka sposobów, co daje im dodatkowe znaczenie.

Chociaż muszę przyznać, że nie podobał mi się motyw, który spajał całą fabułę w całość i wszystko wyjaśniał. Ale to takie moje uprzedzenie, bardzo subiektywne. Mam wrażenie, że w przeszłości motyw ten był wykorzystywany nader często w bardzo nieumiejętny sposób i dlatego się do niego zraziłam. Jednakże w „Paradoksie” trudno jest się do czegoś przyczepić i wytknąć nielogiczność w stosowaniu go. Jaki to był motyw? Nie zdradzę, bo autor prosił w posłowiu, aby tego nie robić. Nie będę psuć Wam zabawy, jeśli postanowicie sami sięgnąć po książkę.

Smaczek stanowią również easter eggi ukryte w książce. Autor ukrył w fabule „Paradoksu” nawiązania do swoich poprzednich dzieł. Czytałam poprzednie powieści, więc odnalezienie wszystkich nawiązań stanowi dodatkową atrakcję.

Perfekcjonizm w życiu

Bałam się lektury „Paradoksu”, bo po przeczytaniu opisu na okładce poczułam, że jestem zaskakująco podobna do Maksa. I jeszcze to pytanie: „Jak sadzisz – czy jesteś najlepszą wersją samego siebie? Najlepszą, na jaką Cię stać…?” Wyobraź sobie, że czytając to pytanie przewracam oczami i muszę przyznać, że nie. Nie jestem najlepszą wersją samej siebie.

Ja też, tak jak Maks studiowałam matematykę. Wysoko cenię sobie porządek i logiczność świata pełnego aksjomatów i twierdzeń do udowodnienia. Nadal śmieszą mnie bardzo specyficzne, matematyczne żarty, jak choćby:

Jaki jest najkrótszy żart matematyczny?
Epsilon mniejszy od zera 😀

Ja też, jak Maks, chciałam być najlepsza we wszystkim, czego bym nie dotknęła. Najlepsze oceny, wzorowe zachowanie, udział w projektach dodatkowych… Czasem, żeby to osiągnąć, zarywałam noce albo zgadzałam się na rzeczy, których nie lubiłam robić.

Maksa do perfekcjonizmu popchnęła sytuacja w domu rodzinnym. Mnie trochę też, bo nie chciałam sprawiać rodzicom kłopotów, nie chciałam, żeby musieli się o mnie martwić, bo przecież zawsze mieli tyle innych zmartwień…

Maks był jednak samotny. Ja miałam to szczęście, że właśnie studiując matematykę, poznałam męża. Kogoś, kto od początku nadawał na tych samych falach, co ja, kogoś kto chciał mnie zrozumieć. Mój mąż jest jednocześnie moim najlepszym przyjacielem i muszę przyznać, że nie czuję potrzeby rozwijać przyjacielskich relacji z innymi ludźmi.

Zawsze ze wszystkim sobie radziłam. Za wszelką cenę chciałam być niezależna i samowystarczalna. Proszenie kogoś o pomoc traktowałam, jak przejaw słabości. Do tego dochodziło oczywiście widzenie wszystkiego w systemie 0-1. Albo coś jest zrobione, albo nie jest. Albo jest dobrze, albo źle. Albo się starasz na 100%, albo w ogóle sobie odpuść. Nic pomiędzy.

Czy perfekcjonizm to choroba?

Jeszcze jakiś czas temu odpowiedziałabym, że to perfekcjonizm popycha świat do przodu, że każdy człowiek powinien do niego dążyć. A dziś…?

Moje poglądy powoli ewoluują. Kiedy w naszym życiu pojawiła się Hania, nagle okazało się, że świat zmienił się nie do poznania. Stres, brak snu, zmęczenie znacząco wpłynęły na moją efektywność. Już nie radziłam sobie „ze wszystkim”. A w zasadzie, to nie radziłam sobie prawie z niczym.

Ciągle miałam wyrzuty sumienia, że nie poodkurzałam, że nie zdążyłam ugotować obiadu, że idealna mama zdążyłaby wyjść jeszcze raz na spacer, że jestem za mało kreatywna. Przejmowałam się też zmianami, które zaszły w moim ciele, tym jak wyglądam. Czułam się pokonana przez życie i rozłożona na łopatki.

Początki były naprawdę ciężkie, chociaż jakoś udało mi się zebrać w sobie i znów „ogarniać prawie wszystko”. A kiedy przyszedł na świat Henio, znów wszystko przewróciło się do góry nogami.

Nagle okazało się, że Hania była cudownym niemowlakiem w porównaniu do Henia. Sama zasypiała, ładnie jadła, umiała się minimalnie sobą zająć. Natomiast Henio to trudniejszy zawodnik. Dużo płaczu, dużo noszenia na rękach, dużo mojej obecności.

Znowu miałam ogromne wyrzuty sumienia. Przejmowałam się, że dom jest zapuszczony. Wyrzucałam sobie, że teraz muszę dzielić swój czas między dwójką dzieci i każde z nich ma mnie „za mało”. A przecież jednocześnie desperacko potrzebowałam odpocząć. Pomijałam swoje potrzeby.

Było ze mną naprawdę źle. Bałam się, że nigdy nie będę już miała czasu dla siebie, że będę musiała całkiem zrezygnować z szycia. Bałam się tez próbować, bo po co, skoro wszystko będzie zrobione na szybko, niedokładnie i po łebkach. Nic mnie już nie cieszyło, nic nie sprawiało radości, na nic nie miałam siły. Zamiast tego było dużo smutku, łez, poczucia bezsilności i obwinianie się o wszystko. Przez swój perfekcjonizm stałam się nieszczęśliwa.

Walka z przyzwyczajeniami

Czy perfekcjonizm to choroba? Tak, to wredna i podstępna choroba, która postępuje niepostrzeżenie. Perfekcjonizm sprawił, że nigdy nie byłam z siebie zadowolona. Cały czas było coś nie tak. Zamiast cieszyć się z tego, co osiągnęłam do tej pory, miałam poczucie winy, że nie jestem kimś innym, lepszym.

Myślenie o samej sobie źle stało się moim przyzwyczajeniem. Dopiero teraz to widzę i dopiero teraz zaczynam nad tym pracować. Uczę się odpuszczać samej sobie i cieszyć się z drobnych osiągnięć. Często powtarzam sobie, że lepiej, w ogóle coś zrobić, nawet niedoskonale, niż nie zrobić nic. Czuję, że jestem na początku drogi, ale w końcu zmierzam we właściwym kierunku.

Majowywiatr.pl - logo

PS. Chcesz zam się przekonać, czy perfekcjonizm to choroba? Przeczytaj książkę. Ja kupiłam ją na stronie wydawnictwa Vesper

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *