Wakacyjny błąd – horror, akt I

Wakacyjny błąd – horror, akt I

Pędziliśmy przez noc ku wymarzonym wakacjom, ku przygodzie. Mieliśmy dobre humory, śpiewaliśmy i śmialiśmy się. Chociaż pojawił się już pierwszy wakacyjny błąd – pomyłka terminu naszego przyjazdu, byliśmy pewni, że nic nie popsuje nam tego zasłużonego odpoczynku. Co więcej może się nie udać?

Pierwszy wakacyjny błąd

Pierwszy wakacyjny błąd pojawił się zaraz po tym, jak dotarliśmy na miejsce.  Samochody wciśnięte jeden obok drugiego, że  przejść się nie dało. Zero wolnego miejsca do zabawy dla dzieci. A jeśli chcesz, wyjechać gdzieś dalej, musisz prosić innych urlopowiczów, żeby Cię wypuścili. Ale to przecież wciąż drobnostka, nie żaden tam wakacyjny błąd.

-Przepraszam, ale pomyliłem terminy. Byłem pewny, że wy jutro dopiero przyjeżdżacie – tłumaczył się Wojtek. I fakt, bardzo szybko znalazł rozwiązanie tej patowej sytuacji. Jedną noc mieliśmy spędzić w pokoju na strychu, takim w trakcie remontu. Na dodatek pokój ten mieścił się, tuż nad wspólną kuchnią. No szczyt marzeń kurwa jego mać.

Ale myślę sobie, spoko, nie denerwuj się. To przecież tylko jedna noc, jakoś to wytrzymamy. Nie chciałam pozwolić, żeby jakieś pierdoły popsuły nam urlop i chyba wciąż byłam zbyt podjarana tym, że wyjechaliśmy na wakacje, żeby zauważyć, co się właściwie święci. To przecież jedna nocka. Takie podejście to był mój kolejny wakacyjny błąd.

Przebraliśmy się i wyszliśmy na plażę. Bezkres wody zawsze mnie jakoś uspokajał. Tym razem też szum fal zadziałał nam mnie, jak kubek melisy. Tylko te tony śmieci wkurwiały. A mimo to wróciło pozytywne nastawienie i dobry nastrój. Do czasu kiedy nie zobaczyłam strychu.

Przekleństwa i gniew

#$#!%@#$ – wyobraźcie sobie, że tu jest cała litania przekleństw, która miałam wtedy w głowie. Schody bez barierki i żadnego zabezpieczenia. Strome straszliwie. No tak, bo jak już spadać, to od razu, żeby do piachu, a nie jakiś tam wózek.  W sumie tylko odrobinę były wygodniejsze od drabiny.

Na górze jedno łóżko. Noż… #$#$!!!$# Całe szczęście, że zapakowaliśmy pojedynczy materac dmuchany, inaczej Robak nie miałby gdzie spać. A to łóżko, które dostało się nam, miało chyba z pięćdziesiąt lat i starach było przekręcać się z boku na bok, żeby całego ośrodka skrzypieniem nie obudzić.

Dookoła pełno kurzu i jakichś starych gratów. A pod nami oczywiście kuchnia i stary piecyk gazowy, cholernie głośny. Śmierdziało od niego masakrycznie. No tak, na pewno marzyłam o zapachu gazu przed zaśnięciem, tylko najwyraźniej do tej pory nie zdawałam sobie z tego sprawy. Taki nowy rodzaj perfum ułatwiających zasypianie. Brzdękanie szklanek i garnków, to odgłosy, które kołysały nas do snu. Zimno w chuj i komary.

Majowywiatr.pl - logo

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *