„Sami sobie nigdy” Anna Brengos – książka na jedno popołudnie

„Sami sobie nigdy” Anna Brengos – książka na jedno popołudnie

„Sami sobie nigdy” to książka, którą ostatnio przeczytałam. Ale zanim do niej przejdę, parę słów wstępu.

Od spotkania z moim ulubionym autorem, trochę inaczej, niż wcześniej, podchodzę do wszelkiego rodzaju recenzji. Nie są one dla mnie żadną wyrocznią. Artur Urbanowicz uświadomił mi, że coś takiego jak obiektywnie dobra książka, obraz, czy w ogóle sztuka nie istnieje, a dzieło zyskuje swoją wartość dopiero przy odpowiednim odbiorcy. Chodzi mi o to, że fan fantastyki nie będzie się zachwycał romansem, a zwolennik fantasy niekoniecznie będzie widział zalety książki historycznej. I to jest ok.

Jednocześnie, dzięki recenzjom, ja sama lepiej wiem, czego mogę się spodziewać i bardziej świadomie zdecydować, czy dany utwór ma szansę mi się spodobać. Biorąc więc te dwa fakty pod uwagę, zdecydowałam się nadal pisać recenzje tego, co poznałam, co przeczytałam, czego doświadczyłam. Nie będę się upierać, że akurat to jest „najlepsze” lub „najgorsze”. Warto po prostu pamiętać, że odwołuję się do swoich subiektywnych myśli, odczuć i doświadczeń. One są moje i w zasadzie nie muszą się nikomu podobać. Ale do rzeczy.

Moja imienniczka

Miałam to szczęście, że poznałam panią Annę Brengos na targach książki w tym roku. Pisałam o tym tutaj. No dobra, słowo „poznałam” to za dużo powiedziane, ale faktem jest, że miałam przyjemność porozmawiać chwilę z autorką. Nie znałam jej żadnych utworów. Po krótkiej wymianie zdań, autorka poleciła mi jedną ze swoich książek. Bardzo doceniam, że mnie wysłuchała i starała się dobrać coś, co rzeczywiście miało szansę mi się spodobać. Lubię takie prawdziwe zaangażowanie. I nawet taki introwertyk, jak ja, nie czuł się skrępowany w towarzystwie pani Ani, więc to też na plus. Wróciłam do domu z książką „Sami sobie nigdy”.

„Sami sobie nigdy”

„Sami sobie nigdy” to książka o objętości 272 stron. Ja mam akurat wydanie w miękkiej oprawie. Całość jest więc lekka i świetnie nadaje się, żeby schować ją do torebki i czytać w poczekalni u lekarza lub zabrać ze sobą na wakacje. Czcionka też w sam raz.

Na okładce można przeczytać, że to książka „o anonimowości w blokowiskach, samotności w kłopotach i poszukiwaniu bliskości, o chorobie i uzależnieniach…” Zagłębiając się w ten świat, dokładnie to dostajemy. Widać, że tu był jakiś pomysł. Przede wszystkim mamy tu trzech narratorów. Pierwszy to kobieta, drugi mężczyzna, trzeci to dziecko. Dla podkreślenia anonimowości od początku do końca, niewiele o nich wiemy. Chociaż jesteśmy świadkami ich przeżyć, nie wiemy jak wyglądają bohaterowie, ile mają lat, czy nawet jak mają na imię. Bohaterem może tu być każdy. Mam wrażenie, że o to właśnie chodziło – żeby czytelnik miał wrażenie, że sąsiad mijany codziennie na klatce, również może być postacią z kart książki. Świetny zabieg.

Narracja jest pierwszoosobowa, dzięki czemu łatwiej śledzić poczynania postaci. Łatwo można się zorientować, która z postaci aktualnie przemawia. Dziecko używa innego słownictwa niż dorośli. Mówi np. brzucho. Zapamiętałam, bo akurat ten szczegół szczególnie mnie drażnił, sama nie do końca wiem, dlaczego. Tak czy inaczej, widać, że każda z postaci mówi własnym językiem.

Na plus jest mocna scena zaczynająca, która pozwala szybko wejść czytelnikowi w świat przedstawiony. W ogóle cała historia rozgrywa się dość dynamicznie. Użyty język sprawia, że szybko się to czyta. Zarówno objętość, jak i łatwość odbioru sprawiają, że to właśnie książka idealna na jedno popołudnie lub na wakacje. Chociaż muszę uczciwie przyznać, że są tu poruszone poważne tematy. Znajdziemy tu między innymi przemoc domową, alkohol, wątek pedofilski. Dla szczególnie wrażliwych osób, może być ciężko przebrnąć przez niektóre kwestie.

Trzy najważniejsze postacie

Jak wspominałam wcześniej, poznajemy świat poprzez narrację kobiety, mężczyzny i dziecka. Początkowo losy tych trzech osób toczą się w odosobnieniu. Czytelnik ma okazję obserwować, jak wszystko łączy się ze sobą i przeplata wzajemnie. To jest fascynujące.

Kobieta

Co do samych postaci, to zacznijmy od kobiety. Wydaje mi się, ze ma około 30 lat. Poznajemy ją w momencie, gdy przechodzi zabieg związany z chorobą serca. Czytelnik śledzi jej codzienne zmagania ze słabością, bólem i niedomaganiem. Kobieta pracowała wcześniej w korporacji, na jakimś odpowiedzialnym stanowisku, gdzie musiała mierzyć się z mnóstwem obowiązków. A przynajmniej, ja tak to zinterpretowałam, czytając książkę. Teraz jest zdana tylko na siebie, nie ma w okół niej nikogo, na kogo mogłaby liczyć. Z powodu stanu zdrowia, staje się praktycznie zakładnikiem we własny mieszkaniu. Rozstaje się z partnerem. Jakiś czas wcześniej została zwolniona z pracy.

I niech będzie, że się teraz czepiam, ale zabrakło mi trochę jej przeżywania całej sytuacji i wszystkiego, co jej się dotychczas przytrafiło. Jest sobie młoda, ładna, dynamiczna babeczka, spełnia się w pracy, codziennie musi decydować o milionie różnych spraw, rozmawiać z mnóstwem ludzi. Ja wyobrażam sobie kogoś takiego, jak osobę zdecydowaną i pewną siebie. Nagle całe jej życie przewraca się do góry nogami, nic już nie jest takie, jak dotychczas. A bohaterka zaledwie raz wspomina o tym, że się popłakała z bezsilności? Trochę tego nie kupuję.

Zakładam, że istnieją osoby, które przejmują się niewielką ilością rzeczy, ale kiedy zmienia ci się całe życie, większość ludzi, by jednak bardziej to przeżywała. Pokusiłabym się nawet o to, że bohaterka mogłaby przejść wszystkie pięć etapów żałoby po utracie dawnego życia – zaprzeczenie, złość, targowanie się, przygnębienie i akceptację. Trochę zabrakło mi tu więc emocji.

Dziecko

Dalej mamy dziecko. Wiemy, że jest to dziewczynka, córka mężczyzny. Wiemy o niej, że chodzi do przedszkola do grupy starszaków. To pozwala mi przypuszczać, że ma około 6 lat. Jej wypowiedzi skupiają się zasadniczo przede wszystkim na emocjach i jej stosunku do otaczających ją osób. Zasadniczo nie wiemy o niej wiele więcej. Trochę szkoda, bo ciężko mi się było zżyć z kimś kogo praktycznie nie z nam.

Mężczyzna

Został jeszcze mężczyzna. Mężczyzna jest prawnikiem. Kiedyś dużo imprezował, teraz prowadzi poukładane, stateczne życie. Żona nadużywała alkoholu i nie opiekowała się należycie dzieckiem. Mężczyzna przez długi czas starał się zająć wszystkim sam. Dzielił swój czas między pracę, obowiązki domowe i zajmowanie się dzieckiem. Pewnego dnia żona zażądała rozwodu. Mężczyzna był zaskoczony, jak oczerniała go kobieta na sali rozpraw. Przez całą książkę, jest w zasadzie pokazane, jak ojcowie mają pod górkę, jeśli chodzi o opiekę nad dziećmi w przypadku rozwodu. Cieszę się, że ktoś pokazuje, jak to może wyglądać.

Jednocześnie mężczyzna przedstawiony w książce mnie wkurzał. Denerwowała mnie jego naiwność i pobłażliwość w stosunku do byłej żony. Sam pracował przecież jako prawnik, nawet jeśli zajmował się zgoła inną gałęzią prawa, mógł poradzić się kolegów po fachu jeszcze przed rozwodem. Nie wiem w sumie czy to była naiwność, czy pierdołowatość, ale wkurzał mnie bardzo. Dodatkowo, czytając nie potrafiłabym poza tym wymienić ani jednej jego wady. Bohater wydaje mi się zbyt idealny – zawsze się stara dawać z siebie wszystko, nigdy nie ma dość, nigdy nie puszczają mu nerwy. Taki Pan Idealny.

Chcę przeczytać spoiler
Kochanek pobił jego byłą żonę. Widzi, jak kobieta nisko upadła i wciąż stara się jej pomóc. Przekonać ją jakoś, żeby zmieniła swoje życie na lepsze. I to wszystko chwilę po tym, jak kobieta przyznała, że wiedziała jak konkubent stosował przemoc wobec ich córki. A on nadal stara się pomóc. No jakoś ciężko mi w to uwierzyć. Żeby to się działo po jakimś czasie, to jeszcze byłabym w stanie uwierzyć, ale tak na świeżo? No wątpię po prostu.

Anonimowość w blokowiskach

Bardzo podobało mi się podkreślanie anonimowości. Po pierwsze, jak wcześniej wspomniałam, było to użycie postaci bez imion i bez jakichś znaków szczególnych. Ale nie tylko.

Anonimowość pokazywała swoje oblicze od początku do końca. Zbieramy powoli okruszki, prowadzące do jedynego słusznego wniosku – nigdy nie wiemy, kto mieszka za ścianą i do czego jest zdolny. Łatwo też oceniamy po pozorach, gdy prawda okazuje się zgoła inna niż nam się wydawało. Te wszystkie okruszki składają się w jedną całość. Otoczeni przez ludzi, w blokach często pozostajemy anonimowi i bardziej samotni niż mogłoby się z zewnątrz wydawać.

Sami sobie nigdy – Zakończenie

Od razu ostrzegam, że jeśli czytanie książki „Sami sobie nigdy” masz jeszcze przed sobą, lepiej odpuść sobie ten fragment wpisu. Będą spojlery.

Chcę przeczytać spoiler
Jakoś tak pod koniec książki, wszystko zaczęło się układać zbyt pięknie, żeby mogło to być prawdziwe. Zaczęłam być podejrzliwa i nie myliłam się. Zakończenie nie było słodko-cukierkowe, gdzie wszyscy żyli długo i szczęśliwie i zjeżdżali z tęczy na srebrnych jednorożcach. Całe szczęście, bo i życie rzadko takie bywa. Autorka zostawia czytelnika w niepewności, co do dalszych losów kobiety przede wszystkim i tego, czy przezyła, ale w sumie nie wiemy, jak cała historia skończyła się też dla reszty. Zostaje mnóstwo spekulacji. Po przeczytaniu ostatniego zdania, aż się upewniłam, że nie ma kolejnej części, bo fabuła została zakończona w taki sposób, że zdecydowanie było by możliwe pociągnięcie historii dalej. Mam niedosyt, bo jednak wolę jasne rozwiązania.

Podsumowując „Sami sobie nigdy” to łatwa w odbiorze książka. Ma kilka rzeczy, do których mogłabym się przyczepić, nie porwała mnie, ale spędziłam z nią dziś bardzo miłe popołudnie i nie żałuję czasu spędzonego w ten sposób.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *